Rozdział 6

1.4K 53 1
                                    

     Na własne oczy widziałam, jak kula przeszyła ciało mojej matki. Jak upadła na zakrwawiony bruk i zaczerpnęła powietrza po raz ostatni.  Ten deszczowy poranek, gdy widziałam ją po raz ostatni, leżącą w trumnie.

Tymczasem jej zamrożone w czasie ciało nie przypominało kobiety dotkniętej skutkami upływających lat i nieubłaganej starości. Na twarzy mojej mamy nie było śladu po zmarszczkach. W tym stanie ktoś stojący z boku spokojnie mógł uznać posąg za moją siostrę, a nie matkę.

Jakiś cichych głos w mojej głowie podpowiadał mi, że to wszystko może być tylko iluzją. Biała Czarownica mogła za pomocą magii sprowadzić tutaj tą rzeźbę i wmówić moim obłąkanym zmysłom, że moja matka wciąż... No właśnie? Czy ona w ogóle żyje?

"To wszystko musi być tylko chorym snem. Gdybym rzeczywiście była w pokoju zrobionym z lodu, zamarzłabym w kilka minut " - powtarzałam w myślach, starając się zachować zdrowe zmysły

- Widzę, że już spotkałaś swoją współlokatorkę. - Krzyknęłam głośno i skuliłam w kącie, gdy tylko ujrzałam groźną sylwetkę czarownicy czającej się w cieniach długiego korytarza. Jej płaszcz sunął po gładkim lodzie, kroki odbijały się echem po lodowych ścianach. Kobieta zmierzała prosto na żelazne kraty odgradzające mnie od jej przerażających mocy. Wtem żelazo zafalowała, a czarownica jakby nigdy nic przeszła prosto przez kraty.

Odsunęłam się, jednak moje plecy natrafiły na lodowaty opór. Nie miałam gdzie uciec.

Czarownica widząc moją rosnące z każdą upływającą sekundą przerażenie roześmiała się, mrożąc mi tym samym krew w żyłach. Histeryczny śmiech odbijał się echem w malutkiej celi. 

- Z pewnością zastanawiasz się, co się stało z twoją mamą, mam rację, maleńka? - Pochyliła się nade mną i wyszczerzyła zęby w diabelnym uśmiechu. - Musisz wiedzieć, że ta kobieta, która teraz stoi bezbronna w tamtym kącie, była kiedyś moją siostrą. Twoja matka sprawowała pieczę nad całą Narnią, wszyscy ją kochali... - Na twarzy czarownicy pojawił się grymas wściekłości, w oczach rozbłysły iskierki gniewu. - Chciałam pomóc twojej matce i rządzić wraz z nią. Świadomość, że trzyma się w rękach losy tylu żywych istot może być bardzo przytłaczająca. Jednak Margaret - wypluła jej imię jak najgorsze przekleństwo - wraz z Aslanem pewnej bezgwiezdnej nocy przeprowadzili zamach na moja życie. Zostałam zbudzona ze snu z przytkniętym sztyletem prosto do gardła... Pomyśleć, że własna siostra chciała mnie zabić! - Czarownica z pewnością wymyśliła tę historyjkę. Moja mama w życiu nie chciałaby odebrać życia drugiej, niewinnej osobie. - Ona i Aslan nie zdawali sobie jednak sprawy, że zawarłam pakt z jeszcze potężniejszymi od nich istotami. Istotami jeszcze potężniejszymi od kłów Aslana i tarczy twojej matki. Wystarczyło jedno kiwnięcie kawałkiem drewna... - To mówiąc, wyjęła spod płaszcza swoją różdżkę, a jej koniec przytknęła do mojego gardła. - I twoja matka z krzykiem na ustach została zamieniona w nic nieznaczący kamień. Aslan, gdy tylko zobaczył swoją towarzyszkę jako posąg, uciekł natychmiast i porzucił swoich poddanych. I tak oto zostałam królową Narnii, moje drogie dziecko. Dlaczego nic nie mówisz, hmm? Nie spodziewałaś się usłyszeć opowieści o twojej mamie jako morderczyni, nieprawdaż?

Tysiące myśli kłębiło się w mojej głowie. Serce podpowiadało mi, że to nie może być prawda. Moja matka nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Jednak cały ten chłód i słowa czarownicy nie pozwalały mi jednoznacznie oddzielić prawdy od fałszu, rzeczywistości od iluzji.  

Zacisnęłam tylko zęby i wbiłam wzrok prosto w czarne jak smoła oczy czarownicy. Upór to jedyna broń, jaką mogłam się posłużyć w starciu z Białą Czarownicą.

- Cóż, chyba małomówność twojej matki udzieliła się i tobie, złotko. - Słowa z jej warg spływały niczym jad węża. - Jeżeli nie chcesz ze mną współpracować, posiedzisz sobie tutaj i zastanowisz się nad swoich zachowaniem. Może ten ziąb otrzeźwi twoje zmysły... Jednak odrobina ciepła ci nie zaszkodzi. - W ułamku sekundy jej dłoń pojawiła się na moim policzku, a ostre jak brzytwa pazury przecięły cienką skórę. Mimowolnie skrzywiłam się, gdy zobaczyłam krople krwi na lodowej posadzce. - Wkrótce wrócę tu do ciebie, a wtedy nie będę taka litościwa i inaczej sobie porozmawiamy. - Otuliła się ciaśniej futrem i za pomocą magii wyszła z celi.

Rzuciłam się na kraty, modląc się, by magia wciąż działała. Niestety, chłodny metal nie ustąpił.

- Wraz z Edmundem udajemy się do Kamiennego Stołu. To niewiarygodne, że ten łajdak Aslan miał czelność wtargnąć do mojego królestwa i podburzać poddanych. - Jej potężny głos niósł się z korytarza. - Gdy już się z nim uporam, zajmę się tobą.

     Po kilku sekundach kroki Białej Czarownicy ucichły, a w celi znowu zapanowała ciężka i przytłaczająca cisza. Przyciągnęłam kolana do piersi, a z mojej piersi wyrwał się niekontrolowany szloch. Bezsilność wygrała z udawaną pewnością siebie. Rana na policzku zapiekła boleśnie, gdy łzy wymieszały się ze świeżą krwią. Byłam skazana na wieczne zimno i osamotnienie , pozbawiona jakiejkolwiek szansy na ratunek. Wtedy pożałowałam, że w ogóle przyszłam tutaj za Edmundem. Ten smarkacz nie był tego wart...

- Moja mała Adelaine, nie płacz, wszystko będzie dobrze. - Za moimi plecami nagle rozległ się słaby i ledwo słyszalny głos. Odwróciłam się, a wtedy ujrzałam moją mamę z rozłożonymi na boki ramionami. Przestałam płakać i rzuciłam się jej na szyję. Ciepłe ramiona przyciągnęły mnie jeszcze bliżej.

- Mamo, ty żyjesz! - odsunęłam się od kobiety i chłonęłam wzrokiem jej twarz. Uśmiechała się promiennie, a w jej oczach błyszczały łzy wzruszenia.

- Musisz czym prędzej odnaleźć Aslana i wraz z czwórką rodzeństwa Pevensie obalić Białą Czarownicę. Udaj się do Kamiennego Stołu najszybciej, jak potrafisz. Wkrótce spotkamy się znowu. Kocham cię, moja mała Adelaine. - Nagle mama rozpłynęła się przede mną w powietrzu, a w jej miejsce pojawił się z powrotem lodowa rzeźba.

- Nie! Mamo, wróć do mnie! - krzyknęłam, jednak posąg ani drgnął

     Wtedy spostrzegłam, że żelazne kraty zniknęły całkowicie, umożliwiając mi drogę ucieczki z tego lodowego lochu. W połowie korytarza stał biały koń, który rżał głośno i potrząsał grzywą. 

Dotknęłam opuszkami palców zimny posąg i w myślach pożegnałam się z mamą. Podbiegłam czym prędzej do konia i wskoczyłam na jego grzbiet. Już po chwili tętent kopyt rozbrzmiewał w lodowych ścianach, a ja wreszcie byłam wolna.

I'll be back [Piotr Pevensie] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz