Rozdział 2

2K 65 7
                                    

      - Wybaczcie mi moją ciekawość, ale co was właściwie sprowadziło do domu mojego dziadka? - Zaczęłam nieśmiało i oparłam się wygodniej o poduszki.

Wczoraj wieczorem po skończonym posiłku czwórka nowych lokatorów od razu wskoczyła pod pierzynę i zapadła w długi, spokojny sen. Ja przez całą noc nie mogłam zasnąć i na przemian to wpatrywałam się w sufit, to znowu liczyłam owce.  

Z dziadkiem od początku mojego pobytu na wsi rozmawiałam zaledwie kilkanaście razy. Z upływem czasu przywykłam do jego markotności, bujania w obłokach i kompletnego nie zauważania mnie. W czasie kolacji potrafił przez godzinę wpatrywać się roziskrzonymi oczami w stół, a potem nagle nie stąd ni zowąd uśmiechał się szeroko i pytał, jak mi minął dzień.

     Jeszcze wtedy, gdy  żyła mama, nie potrzebowałyśmy do szczęścia niczego więcej oprócz nas samych. Uczęszczałam do ogromnej szkoły w Londynie, jednak tak naprawdę uczniowie omijali mnie szerokim łukiem. Może przez rude włosy, a może przez brak modnych ubrań w szkole byłam skazana na swoje własne towarzystwo. Siedząc w szkolnej ławce wyobrażałam sobie, jak już kilka godzin wyjdę poza bramę szkoły i wrócę do ukochanej kamienicy.

Samotność od zawsze byłą moją nieodłączną przyjaciółką i towarzyszką.

- To samo co ciebie - warknął Edmund. Chłopiec siedział na wąskim parapecie i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w smugi deszczu. Moje wszelkie nadzieje związane z jego chwilowym brakiem humoru wczorajszego wieczoru rozwiały się bezpowrotnie, gdy tylko z samego rana przeszedł przez próg jadalni i z wściekłością nabił na widelec biedne, niewinne jajko. - Wojna - dorzucił jeszcze przez zaciśnięte zęby

- Edmund, mógłbyś się zachowywać nieco grzeczniej? - Zuzanna zamknęła z hukiem książkę i odrzuciła ją na bok. - Musisz w końcu zrozumieć, że mama zrobiła to dla naszego dobra. - Widząc jeszcze niezadane pytanie w moich oczach, kontynuowała - Kilka dni temu w Londynie spadły bomby. Nagle, pewnego wieczoru usłyszeliśmy ogłuszający alarm, a wszędzie zapanował ogromny chaos. Mieliśmy zaledwie kilka minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i ukrycie się w schronie. - Przerwała na moment, a jej twarz spowił głęboki smutek. - Nasza mama natychmiast podjęła decyzję i kazała nam czym prędzej wyjechać z miasta. I tak oto właśnie wylądowaliśmy tutaj. - Uśmiechnęła się do mnie krzywo.

- Profesor Kirke to twój dziadek? - wtrącił się Piotr - Cóż, wybacz, ale nie nie sprawia wrażenie miłego staruszka... - Parsknął śmiechem i przysunął się do mnie nieco bliżej na kanapie.

- Tak, choć tak naprawdę nie znałam go do momentu mojego przyjazdu tutaj. Rzadko ze mną rozmawia, a całe dnie chodzi jak zaczarowany. - Wyciągnęłam ręce przed siebie i zajęczałam jak zombie, na co Łucja roześmiała się radośnie.

- Siedzimy już tutaj zdecydowanie za długo. Pobawmy się w chowanego! - Łucja podniosła się z grubego dywanu i w podskokach podbiegła do najstarszego z braci. - Proszę, Piotrusiuu! - Zatrzepotała rzęsami i wręcz z nabożną czcią obserwowała reakcję brata.

- Czy pozostali również chcą zagrać? - Gdy tylko na pytanie Piotra wszyscy pokiwaliśmy głowami, dziewczynka pisnęła radośnie i zaklaskała.

- Edmund szuka! - Wskazała palcem na brata i podbiegła do mnie. - Adelaine na pewno zna ten dom lepiej od nas, dlatego my chowamy się razem. - Odsłoniła szczerbate zęby i z triumfem w oczach pociągnęła mnie za rękę. Nie mogłam odmówić tak uroczej dziewczynce.

     Już po kilku minutach wszyscy rozbiegliśmy się na trzy różne skrzydła domu. Od razu wiedziałam, które miejsce idealnie nada się na kryjówkę dla dwóch osób : wielka, stara szafa. 

Ścisnęłam mocniej drobną dłoń Łucji i razem pobiegłyśmy po schodach. Zziajane dopadłyśmy drzwi i wraz z cichym jękiem zawiasów weszłyśmy do pokoju. Nie było w nim nic prócz drewnianej szafy i dwóch kulek naftaliny. Ostrożnie zamknęłam za nami drzwi, a gdy tylko dziewczynka spostrzegła naszą kryjówkę, zapiszczała i aż podskoczyła w miejscu. Ze śmiechem na ustach przyłożyłam dłoń do jej ust, nakazując jej ciszę. Kto wie, może Edmund już rozpoczął poszukiwania.

Nie zwlekając ani chwili uchyliłam skrzydło szafy i gestem zachęciłam Łucję do środka. Futra i płaszcze w środku przyjemnie łaskotały nas w twarze. Cały czas przesuwałyśmy się do przodu, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że z całą pewnością ta szafa nie mogła być aż tak głęboka! 

Wtem Łucja krzyknęła cicho, a ja upadłam na kolana. Nie byłyśmy już w szafie : dookoła nas sypał śnieg, a buty Łucji wręcz zatapiały się w skrzypiącym, białym puchu. Gdzie my jesteśmy? - pomyślałam i wciąż oszołomiona podniosłam się ze śniegu.

- Adelaine, chyba trafiłyśmy do innego świata! - Wykrzyknęła szczęśliwa Łucja i rozłożyła szeroko ręce : płatki momentalnie pokryły jej szczupłe ramiona.

- Łucjo, my chyba nie powinnyśmy tu... - Zaczęłam, jednak Łucja kompletnie  nie zwracała na mnie uwagi. Podbiegła do wysokiej latarni, która stała samotnie na środku małej polanki.

Nagle gdzieś obok w leśnej gęstwinie rozległ się podejrzany hałas. Już otwierałam usta, by ostrzec Łucję, ale wtedy tuż przede mną stanęła przedziwna postać rodem z bajki dla małych dzieci.

Nogi postaci pokryte były grubym, rdzawym futrem, a zakończone były najprawdziwszymi, małymi kopytkami. Tors mężczyzny był nagi, a jego szyja ciasno opatulona grubym, czerwonym szalikiem. Jego kręcone włosy były tego samego koloru co futro, a po bokach głowy wyrastały mu małe różki. W ręce trzymał czerwony parasol, a pod pachą upchał kilka pakunków. Wyglądał przekomicznie.

Gdy tylko mnie zauważył, krzyknął głośno i upuścił paczki, które zanurzyły się w puszystym śniegu.

- Na Aslana! Margaret wróciła! - Krzyknął radośnie, a w jego oczach pojawiły się łzy szczęścia.


I'll be back [Piotr Pevensie] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz