Rozdział 7

1.3K 56 1
                                    

     Cały krajobraz rozmywał mi się przed oczami : gałęzie rozłożystych dębów w mgnieniu oka umykały z mojego pola widzenia. Jednak pomimo niesamowitej szybkości w powietrzu czuć było wyraźnie oznaki wiosny. Ptaki świergotały radośnie nad głową, a kopyta  dudniące o leśny trakt co rusz miażdżyły pojedyncze, zabłąkane kwiaty.

Nie jestem w stanie określić, jak długo trwała szaleńcza podróż. Natychmiast po opuszczeniu pałacu koń pognał przed siebie, nie robiąc sobie nic z mojego szarpania za wodze. Zwierzę pędziło przez dobre kilka godzin, nie okazując żadnych oznak zmęczenia. Rumak musiał być magiczny, normalny wierzchowiec padłby po pierwszej godzinie takiej szaleńczej jazdy. Nie miałam pojęcia, gdzie tak naprawdę zmierza mój wierzchowiec. Wierzyłam jednak, że magia otaczająca całą tą krainę nakierowała mój los na właściwą drogę i że wkrótce będę uratowana.

                                                                                           ***

     Ciężkie kopyta dudniły o trawiaste podłoże, a ja wsłuchiwałam się w stały, monotonny rytm konia. Wtem poczułam, jak mięsnie wierzchowca gwałtownie napięły się, zbudzając mnie z błogiego półsnu. W ostatniej chwili objęłam rumaka za szyję i przylgnęłam do rozgrzanego ciała zwierzęcia.

- Hej, kochany, już dobrze. - Wyszeptałam, gdy koń opadł z powrotem na cztery nogi. Czułam, jak całym jego ciałem wstrząsają dreszcze.

     Nagle z prawej strony lasu wyjechały na ścieżkę ogromne, czerwone sanie zaprzężone w dwa reny. Mężczyzna dzierżący wodze pociągnął za nie mocno, a zwierzęta zatrzymały się gwałtownie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to najprawdziwszy Święty Mikołaj.

- Dokąd tak pędzisz, Córko Ewy? - Rozległ się przyjemny i ciepły baryton Mikołaja. Widząc moje zszokowanie i dezorientację malujące się na twarzy, uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z sań. - Nie musisz się mnie obawiać, dziecko. Ja wiem, że ostatnio nieciekawe rzeczy miały miejsce w Narnii, ale nie masz się już czego obawiać! Tylko spójrz na te nieśmiało wychylające się pęki kwiatów! - Wskazał gestem małą polankę. - Czasy Białej Czarownicy dobiegają końca! Aslan nadchodzi! - wykrzykiwał z entuzjazmem Święty Mikołaj.

Uśmiechnęłam się lekko i zeskoczyłam z grzbietu wierzchowca. Nogi ugięły się pode mną, gdy tylko stopy napotkały twardy grunt. Niestety, moje ciało nie wzmacniała magia, a zmęczone i obolałe ciało dawało o sobie znać.

- Miło mi pana poznać, jestem Adelaine. - Wyciągnęłam dłoń w geście powitania, a Mikołaj uścisnął ją mocno i delikatnie nią potrząsnął.

- Kochana Adelaine, tak długo ciebie oczekiwaliśmy... Ja i Aslan... Z pewnością twoja matka maczała w tym swoje palce. - Wskazał na konia stojącego za mną..

- Skąd pan to wszystko wie? - spytałam

Mikołaj stał przez chwilę nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt za moimi plecami. Błogość malowała się na jego twarzy, rozświetlając bladą, pokrytą zmarszczkami cerę. Po chwili otrząsnął się i wskoczył z powrotem do sań.

- Moje dziecko, byłbym zapomniał o prezentach! Chodź tutaj do mnie, Margaret kazała mi coś dla ciebie przekazać.

     Już po chwili w dłoniach trzymałam kubek z parującą gorącą czekoladą, a Mikołaj siedzący obok mnie przetrząsał olbrzymi worek, mamrocząc coś pod nosem. Biały koń stał tuż obok i z podniesioną głową wpatrywał się we mnie ciemnymi, mądrymi oczami.

- Och, jest! Znalazłem! - Mikołaj krzyknął radośnie i  odrzucił wór na bok. - Proszę, to dla ciebie. - Z szerokim uśmiechem wręczył mi dwa sztylety. Nie była to jednak zwykła broń, a najprawdziwsze dzieło sztuki. Rękojeści wysadzane były mieniącymi się w promieniach słońca klejnotami, a dookoła nich wiła się złota nić.

- Mikołaju, są przepiękne! Bardzo dziękuję. - Z czułością gładziłam przepiękny prezent i obserwowałam, jak światło odbija się w jasnej i z pewnością idealnie naostrzonej stali.

- Jestem pewien, że kiedyś ta broń ci posłuży i dzięki niej ocalisz czyjeś życie. Jestem przekonany, że będziesz wspaniałą następczynią twojej matki.

- Ja? Ale ja nie mogę... - wydukałam. Mikołaj jednak nie odpowiedział mi, tylko wcisnął w dłoń skórzaną pochwę i małą, srebrną broszkę w kształcie róży.

- Bardzo mi przykro, droga Adelaine, ale nie mamy czasu na dalsze wyjaśnienia. Musisz jednak wiedzieć, że kiedyś ta broszka należała do twojej matki i była jej znakiem rozpoznawczym. Noś ją z godnością i uważaj na siebie. Aslan i rodzeństwo Pevensie już na ciebie czekają. Twój wierny kompan z pewnością cię do nich zaprowadzi. - Uścisnął mnie mocno i pomógł zejść z sań. - Mam nadzieję, że się wkrótce spotkamy, droga Adelaine. Uważaj na siebie!

Chciałam mu odpowiedzieć, jednak gdy tylko otworzyłam usta, ten pognał reny i już go nie było.

     Przypięłam pas ze sztyletami do bioder i przyjrzałam się uważniej malutkiej róży, którą ściskałam w dłoni, nie chcąc jej zgubić. Nie posiadała żadnych bogatych zdobień, a cały jej urok polegał na prostocie wykonania. Pęki kwiatu sprawiały wrażenie żywych.

Wtedy zniecierpliwiony koń parsknął gniewnie i trącił mnie w pyskiem w ramię. Schowałam broszkę do pochwy i poklepałam rumaka po umięśnionej szyi.

- Nie denerwuj się, przyjacielu. Już ruszamy w drogę. - Wskoczyłam na grzbiet, a ten natychmiast zerwał się do galopu i pognał w leśną gęstwinę.

                                                                                              ***

     Całe szczęście podróż nie trwała tak długo jak poprzednia. Już po kilku minutach wyjechaliśmy z lasu, a pod nami roztaczała się trawiasta równina. Koń zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu, a wtedy w dole spostrzegłam szeregi namiotów. Wszędzie łomotały na wietrze czerwone flagi, z wyszytym na środku złotą nicią lwem. Z ogromnego obozowiska rozlegały się na przemian wesołe pokrzykiwania i szczęk broni. Wszystko wskazywało na to, że w końcu dotarłam do celu długiej i wyczerpującej wędrówki.

     Koń parsknął radośnie i pognał w dół zbocza. Wbiegł rżąc między szeregi namiotów i zatrzymał się. Natychmiast okrążyli nas mieszkańcy obozowiska i wykrzykiwali radośnie "Nareszcie jest! Córka Adelaine przybyła!". Centaury, minotaury, zwierzęta i ludzie otoczyli mnie, a ja kompletnie nie wiedziałam, jak na to wszystko zareagować. Zeskoczyłam z grzbietu wierzchowca i z rumieńcem na twarzy uśmiechałam się sztywno i pozdrawiałam zebranych skinięciami głowy.

- Hej, zobaczcie, to Adelaine! - Wtem w tłumie gapiów rozróżniłam cienki głosik Łucji. Dziewczynka przepychała się przez tłum, aż w końcu podbiegła do mnie i ścisnęła mocno, aż odebrało mi dech w piersiach.

- Co tutaj robisz, Łusiu? - Schyliłam się i z czułością odgarnęłam niesforne kosmyki z twarzy dziewczynki.

- Adelaine, jesteśmy w obozowisku Aslana! Wszyscy czekaliśmy na ciebie, nawet sam Aslan! Musisz go koniecznie poznać! - Iskierki podekscytowania błyszczały jej w oczach.

- Łusiu, prosiłem, żebyś trzymała się blisko mnie... - Piotr przedarł się przez gapiów i podszedł do nas. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.

- Piotr, co ty tutaj robisz? - wymamrotałam w jego ramię, a ten przyciągnął mnie do swojej piersi jeszcze bliżej.

- Adelaine, tak się o ciebie martwiłem. Myślałem, że nie żyjesz... Jak dobrze, że już tutaj jesteś - wyszeptał do mojego ucha

Dopiero w jego ramionach zdałam sobie sprawę, jak bardzo wyczerpana jestem. Nogi ugięły się pode mną, a przed oczami pojawiła się ciemność.

I'll be back [Piotr Pevensie] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz