Grudzień, 1939
Mróz na szybach od świtu malował już przeróżnymi wzorami obrazy na szybach, zaś w szopie drewno powoli przez swe szczeliny zaczynało przepuszczać lodowatą temperaturę do środka pomieszczenia, w którym obecnie znajdowało się kilkanaście dorosłych już osób, przepychających się nawzajem. Nie ma wątpliwości, że zachowywali się jak małe dzieci mimo swojego wieku – przepychali się, dokuczali, dawali naprzemiennie kuksańce w brzuch, a ich pomysły wydawały się dosyć absurdalne oraz dziecinne jak oni. Tegoż do dnia wpadli na pomysł, aby skorzystać z okazji, iż spadł już śnieg i porzucać się śnieżkami jak za starych, dobrych lat. Choć okupacja trwała dopiero trzy miesiące dawała o sobie znać tak, jakby była z nimi przez ich całe życie. Też byli ludźmi i potrzebowali oderwać się od tej okrutnej rzeczywistości, to tylko ludzie, młodzi i szaleni, pełni chęci do życia, wigoru i zapału do pracy, a przy tym bardzo ambitni i nieustępliwi. Ta gra nie zapowiadała się najlepiej, choć ciągle wywoływała wiele uśmiechów na licach.
– To co? Idziemy się rzucać! – rzucił głośno Alek, krzycząc tym samym do ucha Rudego.
Na twarzy Bytnara wyraźnie było widać niezadowolenie, był uczulony na krzyk Dawidowskiego i to bardzo.
– A mógłbyś ciszej mówić?! – powiedział nerwowo. – Wszyscy usłyszeliby, jakbyś powiedział to normalnym tonem, a nie krzyczysz, jakby cię ze skóry obdzierali.
Janek wymachiwał rękoma, naśladując przy tym Alka, aby pokazać mu, jak naprawdę się zachowuje. Chłopacy kochali się jednak na tyle miłością braterską, że byli w stanie sobie dokuczać co chwila, a i tak się na siebie nie obrazili.
– Też cię kocham, Janeczku – zaśmiał się ironicznie Aleksy, spoglądając spod nosa na nieco niższego przyjaciela.
– Ach tak, a myślałem, że do Basi się zalecasz, nie do mnie.
Kiedy to chłopcy zaczęli się ponownie tego dnia kłócić, co zresztą było już normą, reszta zdążyła już wyjść na dwór i usiąść na odśnieżonych rękawami pniach powalonych drzew. Wszyscy w doborowych nastrojach czekali jedynie na zbulwersowaną dwójkę przyjaciół.
Po chwili udało się usłyszeć skrzypienie zamykających się drzwi od starszej szopy, które na dawno nie były naoliwione. Zapewne jakiś pastuszek, czy leśniczy, którego drewniany budynek był wcześniejszym magazynem, porzucili budowlę zaraz po rozpoczęciu wojny, kiedy to Niemcy wtargnęli na zimie polskie.
Na ten dźwięk od razu postanowiono przejść do wyrobu drużyn, co stanowiło najgorszą część całej zabawy. Wybór był naprawdę trudny, bo wszyscy, lepiej lub gorzej, umieli daleko rzucać, co zawsze było przez wybierających doceniane. Choć nie zawsze chciano w ferajnie dziewczyny – uznawano przeważnie, że nie umieją zbyt dobrze rzucać, co je dyskwalifikowało poniekąd z gry. Jednak zawsze wybierane jako ostatnie nawet z tego się cieszyły, bo przynajmniej mogły w tym uczestniczyć, a rzucanie się śnieżkami zawsze było najlepszą rozrywką na nudę w zimie.
Nadszedł ten czas, kiedy to dochodzi do wybierania drużyn. Najgorszy z możliwych momentów tej gry, zwłaszcza jeśli jesteś pechowcem i trafią Cię parę razy po kolei. Niewdzięczna to rola wybiegającego, na którego każdy później był wściekły.
– Kto wybiera? – spytała przelotnie Nina, spoglądając spod nosa na innych.
Nigdy nie była chętna na żadne zabawy, w zimę raczej wolała zostać w domu choć teraz nie różniło się ono niczym od temperatury na dworze.
– Ja! – krzyknął donośnie Rudy, dalej naśladując Alka. Chłopcy ewidentnie dzisiaj nie mogli sobie wejść w paradę, bo będzie jeszcze gorzej.
– To ja też! – odezwał się Dawidowski, tym samym dopiekając Bytnarowi.
Tego dnia toczyła się zawzięta rywalizacja o najdrobniejszą błahostkę. Między nimi strzelały błyskawice, niepotrafiące trafić w dobre miejsce, pojawiły się również chmury burzowe, a ówczesne na niebie zostały jakoby zakryte przez nie. W powietrzu już od kilku miesięcy wisiała wojna, powoli można było się do tego przyzwyczaić, jednak kiedy występował jej nadmiar, w żyłach gotowała się krew, a między przyjaciółmi zamiast braterska miłość pojawiała się niejaka nienawiść do samych siebie. Maciej od zawsze uważał, że Niemcom trzeba psuć nerwy i od początku dać im popalić, Janek zaś twierdził, że może mają jednak cząstkę człowieka w sobie, co by spojrzał na wojnę inaczej. Przez to obrażanie się na siebie obaj nie potrafili dojść do kompromisu, jaki wielu im już proponowało. Zachodzono w głowę, by znaleźć trafną teorię, która mogłaby połączyć się ze zdaniem obojga, jednak każda gdzieś w głębi duszy komuś nie pasowała. Po miesiącu większość się już poddała i zostawiła ich w spokoju, mówiąc, że to przejściowe oraz iż w następnym tygodniu będą znowu dla siebie mili jak wcześniej. Bo tak z założenia miało być...
Obaj nie ceregielili się, to zajmowało zbyt dużo czasu, aby tak to zostawić i po prostu uciec do domu. Dzięki temu, że chłopcy postanowili zrobić wyliczankę, który pierwszy wybiera, co jeszcze bardziej napięło między nimi burzliwą atmosferę, mogli bezkonfliktowo zacząć selekcję. Na pierwszy ogień poszły dziewczyny, których nie chciano zostawić na koniec, by uniknąć zbędnych fochów i humorków. Raczej nie ułatwiłoby to sprawy, a raczej jeszcze bardziej ją pogorszyło. Spojrzenia chłopaków błądziły między dziewczęcymi licami, sami nie wiedzieli, kogo wybrać. Niby wszystkie grzeszą urodą, jednak żadna z nich nie rzucała najlepiej.
– Możemy najpierw zacząć od wybrania chłopaków? – Janek przerwał monotonną ciszę. – Z nich to nie ma w czy wybierać nawet.
Tymi słowami miedzianowłosy właśnie rozpętał piekło... istne piekło. Naraził się na pewną śmierć, o czym powinien wiedzieć, zanim cokolwiek wypłynie z jego ust. Zawsze traktowano je gorsze od chłopców, uważano, że powinny pilnować własnej spódnicy, a nie kopać piłkę, czy latać z karabinem. Co prawda to prawda, nie zawsze do tego były stworzone, nie nadawały się, jednak utrata nawet najmniejszych nadziei wiązała się tylko z jednym... z zemstą, której Rudy nigdy nie chciał doświadczyć. W tym momencie jednak właśnie sam podpisał sobie pakt z diabłem, skazując się na pewny rewanż. Zawsze powtarzano: „Liczy się ilość, nie jakość", jednak jeśli masz dziesięć zdenerwowanych oraz zdeterminowanych ludzi przeciwko sobie samemu, twe szanse na wygraną są nikłe. Wiara w siebie, jak i lepsze jutro zawsze przypomina nam, że jesteśmy kimś, a ci, co nas porzucili, są tylko drobnym ułamkiem historii, którą sami tworzymy.
Monia spojrzała na niego gromkim wzrokiem, dokładnie mierząc jego sylwetkę. Oczy wyrażały więcej niż można by okazać, a wyczytać z nich można było dosłownie wszystko. Nie zdawała się zadowolona z tego, co powiedział Janek, jej książęca duma czuła się urażona, a uczucie przypominało ukłucie w samo serce. Nikt nie chciał przebywać teraz w bytnarowej skórze, przynajmniej z obecnych tutaj. Dziewczyna tupnęła przekornie nogą, odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku w ramach tzw. focha.
***
Śnieżki unosiły się w powietrzu, by zaraz dopaść kolejną ofiarę, w którą zostały wymierzone, a tymczasem dwie zdyskwalifikowane już osoby siedziały na ławce przegranych i z uśmiechem na ustach patrzyli się na całą rozrabiającą zgraję, która nawzajem obdarowywała siebie śnieżkami. Niektóre ciosy zdawały się mocniejsze, niektóre nieco lżejsze, czasem bolesne, a czasem nie. Wszystko zależało od tego, czy dana osoba z drużyny przeciwnej jest potencjalnym celem rzucającego. Często w ten sposób wyładowywano różne emocje w stosunku do siebie, na przykład Alek i Rudy okładali się co chwila śnieżkami, dlatego Bytnar mało co nie skończył na ławce przegranych. Emilia przy pierwszej lepszej okazji okładała Tadeusz i Ninę śnieżkami, próbując wyrzucić swoją całą złość do nich. Była na nich okropnie wściekła, zwłaszcza na Zawadzkiego, który nadaremnie próbował zwrócić na siebie jej uwagę, tym razem rzucając w kogoś, kogo ona sama nie lubi. Nie imponowało jej to jakoś zbytnio. Ba! Sama wolałaby rzucić śnieżkę w tę osobę, ale wadą było, iż znajdowali się w tej samej drużynie.
Emilia ulepiła śnieżkę i najmocniej jak mogła, wymierzyła ją ponownie w Zawadzkiego, szepcząc cicho pod nosem:
– Za to wszystko, co mi zrobiłeś.
Co prawda realnie nie zrobił jej nic, choć jej dusza zdawała się bardzo zraniona jego czynami oraz słowami. Wierzyła, że Zośka jeszcze się zmieni, porywając swoją osobowością jej osobę. Nawet nie musiał się zmieniać, wystarczyłoby, aby nieco wydoroślał i zmądrzał. Na razie zdawał się zbyt dziecinny na to, by wdać się z nim w jakiekolwiek głębsze relacje.
Nagle chłopak dostał delikatnie w ramię śnieżką, poczuł, jak coś uderza w niego, jakby kula wymierzona dokładnie w niego, a nie trafiająca tam przypadkowo. Miał różne domysły – od Rudego, bo tylko on zawsze rzucał w większe od siebie osoby za to, że Bóg bardziej ich obdarował wzrostem, od Alka po Ninę... No tak, Nina. To ona pewnie za namową Emilki w niego celowała. Chytre to i nie głupie, całkiem podobne do tej dziewczyny, dalej jednak nie mógł posiadać pewności, tym samym rozwiewając myśli gdzieś do najmniejszego zakątka głowy.
***
W grze zostały już jedynie trzy osoby. Co prawda formalnie i tak już wygrała jedna z drużyn, jakby nie patrzeć Emocje, zamiast opadać narastały coraz to bardziej i bardziej z każdym rzutem, unikiem, ruchem i złapaniem. Jeden rzut, a tak wiele dusz, wierzących w wygraną, a to za sprawą tylko jedynego rzutu.
Na dworze już się przyciemniało, a temperatura spadała coraz to bardziej w dół. Nikomu nie było teraz gorąco, nie teraz, kiedy ich ciała grzały niesamowite emocje, wypełniające całe powietrze gromadzące się dookoła. Napięcie momentalnie przerwał krzyk Dawidowskiego, siedzącego na śniegu, czerwonego ze zmęczenia i mokrego od śniegu... zapowiadały się raczej chorobowe święta dla niego:
– Rudy! G... Kupa za tobą!
I wtem zamiast panującej od pół godziny ciszy dokoła rozniósł się głośny śmiech, ten sam, który przywoływał stare, przedwojenne czasy, kiedy beztrosko, bez żadnych ograniczeń, mogli cieszyć się pełnią życia.
– Nie żartuj sobie, Aleczku! – Natychmiast oburzył się Bytnar, w którego głosie wyraźnie dało się słyszeć nieco irytacji. – Jedynym gó... kupą to zaraz będziesz ty!
Obaj zacięcie się tego dnia kłócili, najwyraźniej nie mieli dzisiaj humorów, albo przeciwnie, mieli aż za dobre, by sobie nie dokuczać. Nina tylko spojrzała po stojącej obok Emilii, opierającej się o drzewo. Obie były całe czerwone na twarzach z zimna, a przemoknięte ubrania nadawały się jedynie do suszenia. Sama nie potrafiła już dłużej siedzieć na zimnej kłodzie całej w śniegu, chciała już wracać do domu.
Emilia przelotnie popatrzyła się na wstającą z siedzenia Ninę z niewymownym grymasem na twarzy, chyba obie już miały dość tego wszystkiego. Sama telepała się z zimna i czekała na moment, w którym w końcu ktoś powie, że udają się w drogę powrotną, choć wolały zrobić to bez żadnego towarzystwa, czekała je długa rozmowa... I przede wszystkim szczera.
CZYTASZ
Napełnij mnie wolnością [Wolno Pisane]
Historical Fiction~ My nie błagamy o wolność, my o nią walczymy ~ To nam chcą zabrać młodość i definiować naszą przyszłość pod własne dyktando. Nam kazano stać na szubienicach i wyczekiwać wyroku, który miał skrócić żywot nasz. Wy spłoniecie w piekle, a my tego d...