Dziadek Ludwik umarł nagle. Na nic nie chorował. Po prostu pewnego dnia zdrzemnął się w fotelu i już się nie obudził. To był oczywiście dla wszystkich szok. Ale babcia Aniela zrobiła coś – czego nikt się nie spodziewał. Zamilkła – odezwała się tylko raz, by oświadczyć, że na żaden pogrzeb nie pójdzie. W ogóle żadnego pogrzebu nie będzie. Jej córka Mina wezwała na pomoc ciotki. Próbowały rozmawiać, tłumaczyć, wszystko na nic. W końcu sprowadzono wuja Alojza, który był ulubieńcem wszystkich i ostatnią deską ratunku. Wuj wkroczył do pokoju roztaczając aurę powagi i smutku. Ukląkł obok fotela, na którym siedziała babcia i powiedział:
-Anielko, stypa będzie, trzeba gości nakarmić – babcia podniosła głowę – Anielko kochana, jedzenie trzeba naszykować, a tu z gotowaniem nie bardzo...
- Umieją – odburknęła – tylko nie chcą...
- No, może coś tam umieją, ale na tyle ludzi, to nie nagotują...
-Ano, nie – westchnęła babcia Aniela – to wiela tych ludzi będzie?
Zaczęło się liczenie, kogo trzeba, kogo wypada, kto przyjedzie z daleka, wyszło 20 osób.
- No to się mielonych zrobi, bitki wołowe, rosół – babcia Aniela była najwyraźniej w swoim żywiole – Alojz, po zakupy pojedziesz, wódki też kup, i trochę tego zajzajera, co to ostatnio, na pogrzebie stryjenki, tak mi smakował. A – machnęła ręką – lepiej z tobą pojadę, bo wszystko pokręcisz.
- Oczywiście – wuj wychodząc puścił oko do ciotek.
- Stypa to być musi, no bo ludzie z daleka przyjadą, trzeba nakarmić – oświadczyła babcia Aniela wychodząc - ale ja na żaden pogrzeb nie pójdę.
Alojzy wrócił z zakupów i konspiracyjnym szeptem, na tarasie domu, opowiedział ciotkom, co ustalił. Otóż babcia Aniela po prostu nie przyjęła do wiadomości, że jej ukochany Ludwik umarł. Uważała, że jak zwykle robi jej wbrew. Nigdy jej nie słuchał. Nawet, jak przed wojną tłomaczyła, że nie ma sensu wyjeżdżać na wieś, to się uparł. I co? Gospodarka była zrujnowana, żadnego majątku się nie dorobili. No i jeszcze te karty. Co tydzień w brydża grali, z proboszczem, dyrektorem szkoły i kościelnym, ot, co. Po wojnie ziemię władza na PGR wzięła i tylko im dom został. A trzeba było w mieście zostać. I teraz to samo. Mówiła przecież, że te drzemki w fotelu, to niezdrowe są. Do łóżka by się położył, jak człowiek, a nie tak na siedzący. I z tego to nieszczęście. I - powtórzyła – żadnego pogrzebu nie będzie, dopóki jej Ludwik nie przeprosi. Ciotki wpadły w panikę.
W nocy jednak stał się cud. Babcia Aniela oświadczyła przy śniadaniu, że przyśnił jej się Ludwik i przeprosił. Ciotki, mimo żałoby, uradowane, zaordynowały sobie i babci po kieliszku koniaku.