— Szykuje się niezła burza — stwierdził Greez po oględzinach nieboskłonu. — To niezbyt dobry moment na lądowanie.
O nie. Najlepszy.
— Tak, to dziwne. Wiatr zakłóca naszą komunikację — wtrąciła Cere, postukując słuchawkę przy uchu.
— Hej, Cordova wspominał o „spokoju w oku cyklonu" — rzucił Cal, zerkając na mnie bystro, jakbym według niego miała dokładnie te same myśli i jakby liczył na wsparcie. Cóż, sory, kolego, ale tylko jedno z nas dotarło do tego Sanktuarium i ty doskonale o tym wiesz. — Widzę osadę w samym środku — dorzucił chwilę potem, wypatrując przez przednią szybę. Ja siedziałam z boku na małej pufie, którą dostawiłam sobie z kąta kokpitu, i zajadałam się zrobioną przez siebie sałatką.
— To musimy tam lecieć — kobieta wydawała się bardziej podekscytowana naszą misją, czy tam wyprawą, czy czymkolwiek bardziej, niż my sami. Może po części dlatego, że jej też nudziło się w życiu, albo to ja odpuściłam trochę i straciłam nieco dawnej energii. W każdym razie, gdy ona podnosiła w ten sposób głos, ja ze znudzeniem opierałam buty o ścianę, wykręcając się w dziwaczny sposób tak, że jadłam praktycznie do góry nogami. Obym tylko nie zasnęła w tej pozycji.
— Przyjąłem.
Statkiem szarpnęło i polecieliśmy ku ziemi, w celu wylądowania. Samego pilota chyba bawiła reakcja Cala, który lekko oszołomiony złapał się mocno oparcia swojego fotela. Ja całe szczęście z łatwością utrzymałam się w pionie.
— Małe turbulencje cię nie zabiją, młody — zarechotał, na co i ja lekko się uśmiechnęłam, jednak chwilę później przywróciłam się do porządku. — Chyba, że wiatr się nasili. — BD—1 zapiszczał nagle. — Przekaż temu blaszakowi, że nikt go nie prosił o opinię.
— Jestem pewna, że masz wszystko pod kontrolą — wtrąciła znów brunetka, tym razem nawet się nie odwracając. Może to i lepiej, wolałam nie gapić się w te wielkie, wytrzeszczone ślepia.
— No pewnie że mam, tylko troszeczkę rzuca. — Podleciał Modliszką wystarczająco blisko gruntu, by rozpocząć lądowanie, ale wbrew swoim zapewnieniom zawołał do naszej trójki: — Dobra. Trzymać się, trzymać, trzymać!
Więc Cal i Cere uchwycili się swoich foteli, spełniając oczekiwania zaradnych Jedi, za to ja niefortunnie poleciałam w bok i upadłam na tyłek, ledwo przytrzymując całą i zdrową sałatkę. Przynajmniej tyle.
Wszystkim zatrzęsło, coś huknęło i stęknęło, ale Modliszka bezpiecznie wylądowała.
— Ha! Idealne lądowanie - stwierdził z pewnością Greez, po czym kolejny raz zarechotał. — Greezy rządzi, kotku.
— Tylko że cały czas mamy zakłócenia łączności — martwiła się Cere. — Potrzebuję chwili, żeby to naprawić.
— A ja poszukam śladów Cordovy — powiedział Kestis, wyskakując zgrabnie jak cholera ze swojego fotela i kierując się do wyjścia. Ja przepraszam bardzo, co?
— Pewnie, lecisz — sarknęłam, dalej siedząc na podłodze z miską sałatki, którą zabrał ode mnie po przewróceniu oczami i wsadził w ręce zdezorientowanego Greeza.
— Poszukamy — poprawił się żywo, podając mi rękę. Wstałam i wyszłam razem z nim po tym, jak Cere rzuciła jeszcze:
— Odezwę się, gdy rozwiążę problem. Powodzenia.
Wybiegliśmy na lądowisko truchcikiem, ja troszkę żwawszym, a potem zaczęliśmy przemieszczać się w głąb planety, poszukując tej wioski czy czegoś tam. Starałam się ostrożnie stawiać kroki, bo zaczęły się wyboiste ścieżki z kamieni, a już po kilkunastu metrach na naszej drodze stanęli szturmowcy, a wraz z nimi jakieś ohydne szczury. Rudy machnął mieczem kilka razy, pozbywając się ich z naszej drogi, a ja biegłam dalej przed siebie, aż do węższego przesmyku.
CZYTASZ
TRUST ONLY IN THE FORCE ➵ fallen order fanfiction
Fanfic❝Trilla, zamknij mordę❞ Dwójka młodych Jedi musi stawić czoło lasce emo, tej drugiej rodzaju męsko-żeńskiego i całej reszcie Imperium. A gburowata załoga w postaci Laterończyka i wymagającej babki z wytrzeszczem wozi ich po kosmosie mając nadzieję n...