- Już wracamy do domu słoneczko, obiecuję. - Tata uśmiechnął się, a potem wziął mnie czule na ręce. Nudziło mi się niemiłosiernie, w końcu zakurzona sala sądowa nie jest akuratnym miejscem dla dzieci. Uwierzcie mi. Całe te sprawy z rozwodami, sędziami potrafią być bardzo nużące mając przy sobie tylko jednego rodzica, a tato miał już na karku sporo wiosen. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy opiekę nade mną przyznali właśnie mu. Stałam przy ojcu, kręcąc na palcu skrawek swojej odświętnej sukienki, które zakładam raz na ruski rok, nie przejmując się w najmniejszym stopniu otoczeniem dookoła. Myślę że mamie było wszystko jedno co się ze mną stanie. Odeszła od tak, i nie winię jej za to. Szkoda tylko że wybrała akurat ten moment, dzień moich ósmych urodzin, co było, nie ukrywam przykrą sprawą.
- Zamykam rozprawę! - krzyknął ochrypłym głosem sędzia, stukając przy tym drewnianym młotkiem.
(...)
- Halooo?! Ziemia do Jay! Huh? Mam powiedzieć twojemu klientowi, że ma się sam obsłużyć, czy ruszysz swoje cztery litery? - Z rozmyślań wyrwała mnie czarnoskóra dziewczyna uderzając ręką w blat. Gina podłożyła ramiona pod boki, po czym w charakterystyczny dla niej sposób wytrzeszczyła pytająco oczy.
- Coś dużo ostatnio rozmyślasz huh? Mam cię obudzić czy jak, bo nie wiem?
- Tak tak, eee ja.... czekaj przecież to twoja zmiana! Znowu numery mi wykręcasz? Pokazać ci jak się liczy? - odparłam, po czym obie parsknęłyśmy śmiechem, a złote kolczyki przyjaciółki pobrzdękiwały tak, że aż słychać je było w całej karczmie.
- Mówię ci, gdyby tylko przyjmowali kobiety na pokład już byś mówiła do mnie Pani Bosman! - zwróciłam się do niej w zadumie.
- A ja ci mówię, że nie przyjmują, i że na razie jesteś tylko Jalen. A teraz zmykaj mała, kolejka się robi, a ja nie mam zamiaru wysłuchiwać zrzędzenia klientów. - uśmiechnęła się do mnie i poszła zmywać naczynia, pogwizdując przy tym cicho. Nie przejmując się zbytnio jej słowami, minęłam starą, drewnianą ladę i w poplamionym już fartuchu, który zawiązałam z przyzwyczajenia węzłem refowym, zdecydowanie podeszłam do najbliższego stolika.
Praca kelnerki w nadbrzeżnym pubie. Nie zbyt zacna, ale to i owo zarobić mogłam, odciążając ojca, a do szkół dziewczyn nie przyjmowano - tylko chłopcy mogli się uczyć takich przedmiotów jak arytmetyka czy angielski. Płeć piękna siedziała w domu jako kura domowa i wszystkim (prócz niektórym kobietom) to odpowiadało. Mimo wszystko, nie tego szukałam. Obsługa pijaczyn i roznoszenie ,,menu" to nie moja bajka, a morze wydawało się o wiele lepszą perspektywą na życie niż wycieranie szmatą drewnianych blatów. W pomieszczeniu lokalu od zawsze było dość duszno i ruchliwo, a w dodatku alkohol można byłoby wręcz skraplać z powietrza. Oprócz procentowych trunków w powietrzu unosiły się także inne, odrażające dla ludzkiego węchu zapachy. Zawsze po pracy moje jasne włosy przesiąknięte były na wskroś odorem cygar, papierosów i spalenizny oraz potem starych żeglarzy no i wodą morską.
Chociaż z resztą tym ostatnim, to żyła cała wyspa i miasto Nantucket, w którym przyszło mi żyć.
Wśród mroku lokalu wiele obecnych mężczyzn czuło się jak w domu, a zwłaszcza tych, którzy często tu zaglądają. Naprawdę często. Można by powiedzieć, że w ich żyłach płynie alkohol. Ba! U niektórych wręcz rum czy wódka bądź czysty spirytus. Co się dziwić - kto teraz nie spotkałby żeglarza nie lubiącego odurzyć się jakimś mocnym płynem?
- Ło ho ho! Wiało tak, że myślałem, iż zgubię własne włosy! - Jeden z brzuchatych klientów właśnie raczył swoją morską opowieścią siedzących obok pobratymców. Odebrałam od nich zamówienie i z akompaniamentem trzeszczącej podłogi ruszyłam ku półkom z butelkami. Wyjęłam dwie stare szklanki i wcześniej je oczyszczając, rozlałam do nich rum.
CZYTASZ
Nie patrz w oczy wielorybom || Essex
Historical Fiction"Jeszcze trudniej niż ciągnąć za fały, jest udawać kogoś, kim się nie jest. Wbrew swojej naturze oszukuję osobę, na widok której nie umiem ukryć uczuć, a jednocześnie oboje wiemy, że... możemy już nigdy nie zobaczyć lądu..." Rok 1819, wyspa Nantucke...