V "A morze tak, a może nie..."

105 12 3
                                    

Mieszkanie nr 3
Rockefeller E. Gina


- Gina! Jest sprawa! - krzyknęłam gorączkowo przez zamknięte drzwi mieszkania czarnulki, energicznie stukając kołatką. Jest siódma rano. Zapewne wiele osób wyrzuciłoby mnie z hukiem za drzwi. Może i Rockefeller zrobiłaby dokładnie to samo, lecz teraz sprawa była niecierpiąca zwłoki.

- Co ty tu robisz, człowieku? Huh?! Odzwyczaiło się prowadzić nocne zmiany czy co? - Sarkazm dziewczyny przebijał się przez ściany. Zaspana otworzyła drzwi swojej kawalerki nad lokalem ,,Stary Bryg". Zaraz po tym jak skończyła osiemnaście lat, zaczęła żyć na własną rękę. Przetarła leniwie oczy i opierając się o futrynę, zażądała ode mnie wyjaśnień.

- Jay, oby to było coś ważnego, mała.

- W rzeczy samej. - Przeszłam niewzruszona przez próg i usiadłam przy kuchennym stole. Przeszkodziłam Ginie w śniadaniu, które właśnie fajczyło się na patelni. Prawdopodobnie był to omlet, lecz zwęglone części jedzenia utrudniały mi jego rozpoznanie.

- O cholera jasna! Huh! - Pędząca do przygotowywanego posiłku czarnulka zaklęła pod nosem, ale na tyle głośno, że przez chwilę obawiałam się skargi sąsiada zza ściany.

Bardzo lubiłam tu przychodzić. Mimo prostoty kawalerki, Gina bardzo się postarała, by było tu jak w domu. Zamiast drzwi prowadzących do sypialni zwisały brzęczące girlandy z korali. Dziewczyna lubiła takie rzeczy. Na parapetach nieumytych okien rosły kolekcje metalowych opakowań od herbat a także paprotki, monstery i inne zagraniczne rośliny, idealnie komponujące się z panelami ściennymi. W kącie stały bongosy, na których czasem mi przygrywała do harmonijki oraz sterta magazynów plotkarskich, których - z tego, co wiem - redaktorem jest jej daleki kuzyn. Na lince przewieszonej przez sam środek lokum, o którą prawie się zaplątałam, wisiało suszące się pranie i egzotyczne turbany, które od czasu do czasu zakładała do pracy.

- Przez ciebie spaliłam omlet. Oby ta sprawa była warta mojego śniadania.

Rzuciła mi pomarańczę i oparła się frontem do mnie o blat. Poczęstowałam się owocem i zaczęłam rozmowę.

­- Ja, znaczy wiesz... no do czorta! Po prostu zdecydowałam, że wypływam na rejs. Tyle. Szef obniża płace, a poza tym, zanim coś powiesz, wiesz dobrze, że zdania nie zmienię - Na jednym wdechu wyspowiadałam się przyjaciółce, wyrzucając z siebie emocje. Już nie mogę się wycofać.

- To żart? - parsknęła Rockefeller, lecz gdy spostrzegła moją poważną minę, zamurowało ją.

- No dalej! Powiedz coś! - Przełknęłam głośno ślinę i z oczami niczym pięciocentówka wpatrywałam się wyczekująco w barmankę.

- Czekaj czekaj, Jay. Czy ty wiesz na co się piszesz? - powiedziała. Dawno nie widziałam jej takiej niepewnej; obie zawsze mocno stąpałyśmy po ziemi, ale teraz nawet Gina straciła chwilowo pewność. - Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej o planach Mayhew? Wymyśliłybyśmy coś dla ciebie, huh. Ja bym sobie poradziła.

-Wiem, masz rację Gina. Bardzo cię przepraszam, tak wyszło. -Spuściłam ze skruchą głowę wpatrzywszy się w podłogę. Bałam się, że Gina również dość mocno utraci przy zmianie pieniężnej. Jakby czytając w moich myślach, dodała:

- Wiesz, huh, jak przejmę twoją zmianę, to dam radę. Ale rejs nie jest jedyną opcją, pomyślimy chwilkę i...

- Nie mam czasu na myślenie, Gina - przerwałam jej. - Potrzebuję pieniędzy, a wiesz dobrze, że wielorybnictwo to moja szansa. Nie przyszłam tu, by pytać o zdanie. Ale o przysługę. Boję się o ojca. - Zamrugałam kilka razy, i wzięłam głęboki wdech. ­- Nie mogę mu powiedzieć, że to rejs. Ba! Łowy wielorybnicze, do których ma uraz. Umarłby ze strachu, zanim jeszcze żagle zostaną postawione. O morzu nie chce zapewne słyszeć i nie puściłby mnie za żadne skarby. Muszę wymyślić dobry blef - podsumowałam. Od dawna nie rozmawiałyśmy tak poważnie. Przeszły mnie dreszcze. Czy ja wiem na co się piszę? Przecież decyzję, choć z konieczności, podjęłam tak nagle.

Nie patrz w oczy wielorybom || EssexOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz