butterfly

422 29 14
                                    

                    Niebiańskie, delikatne ciałko płynęło po niebie, trzepocząc barwnymi skrzydłami. Wiatr nie był tego dnia łaskawy. Dmuchał, chuchał, a puszyste obłoki biegły po rumianym sklepieniu niczym owce po majowej łące usianej różową koniczyną. Wraz z chmurami przesuwał się motyl nie mający na tyle sił, aby sprzeciwić się wichurze. Dzielnie brnął przed siebie, lecz w końcu, po długich zmaganiach, runął na ziemię. Nie wiadomo czy dlatego, że się poddał, czy raczej huragan okazał się bezlitosnym przeciwnikiem. Kolejny podmuch sprowadził piękne stworzenie w ręce równie pięknej dziewczynki. Ta zatrzasnęła szybko dłonie, obawiając się, że owad ucieknie i pobiegła do swojego pokoju, chichocząc przy tym i podskakując radośnie. Usiadła na poplamionym, starym materacu, uprzednio szczelnie zamykając okna i drzwi w pomieszczeniu. Rozluźniła nieco uścisk, wpuszczając do piąstki trochę brzoskwiniowego światła zachodzącego słońca. Uśmiechnęła się, choć nie była radosna.

— Dorośli są bardzo głupi. — powiedziała do owada i skrzyżowała przedramiona na klatce piersiowej. Podrapała swój nadgarstek opuchnięty od ugryzień komarów i zajrzała do motyla szamoczącego się w jej dłoni. — Chcę, żeby w końcu ktoś mnie stąd zabrał. Przecież nie jestem wcale brzydka, prawda? Pani Kim powiedziała mi kiedyś, że wyglądam jak prawdziwa księżniczka. Powiedziała, że jestem relo... relozutna i mądra, wiesz? Ach, czego mi brakuje? Tyle bym dała, żeby jakoś stąd uciec... nareszcie ta głupia wychowawczyni przestałaby na mnie krzyczeć, znalazłabym sobie jakąś mamę. Nie lubię jej, jest bardzo niemiła. — brunetka zacisnęła piąstkę w gniewie, jednak natychmiast się opamiętała i zajrzała niepewnie do jej środka. —Jesteśmy całkiem podobni. Ty pewnie też nie masz rodziców, co? Oboje jesteśmy śliczni, tylko... może jednak przewyższam cię trochę rozumkiem. — rzekła całkiem poważnie, widząc stworzonko próbujące wzlecieć w środku jej dłoni.

Uśmiechnęła się niemrawo, gdy ujrzała wychyloną bojaźliwie główkę owada.

— Ojej... ale masz skręcony język... chciałabym mieć taki. — westchnęła zafascynowana i sięgnęła po bambusowe pałeczki. — Podzielisz się, prawda? Pani Kim mówi, że trzeba się dzielić z bliźnimi. No, tylko otwórz znowu tą buzię...

Sprawnym ruchem ujęła w drewniane patyczki niewielką ssawkę i roześmiała się.

— Wiesz, tylko mów, jak będzie boleć. Pani Kim mówiła też, że nie wolno swoich bliźnich krzywdzić. Krzycz głośno: Joohyun, to boli! — zachichotała.

Niespokojny trzepot skrzydeł. A potem zdecydowane szarpnięcie.

Sierota zamknęła pięść z okaleczonym ciałkiem usiłującym wydostać się z jej uścisku. Nasłuchiwała. Nie usłyszała sprzeciwu. Podskoczyła na skrzypiącym materacu, bardzo zadowolona z efektu pracy.

— Dasz mi jeszcze swoje skrzydełko? — zapytała nieśmiało. — Wiesz, w końcu masz dwa, ja nie mam wcale... hej! Nie uciekaj! Nie ruszaj się, jak mam sobie wziąć skrzydło, skoro cały czas nim ruszasz? Aj, głupiutki robaczek! — parsknęła dziecięcym, dźwięcznym śmiechem.

Widząc jednak, że jej nowy przyjaciel nie zamierza słuchać jej poleceń, usiadła z nim na parkiecie wykonanym z miękkiego, lipowego drewna. Stanowczo przydusiła go do podłogi i przebiła szpilką jego tułów. Zatrzepotał chaotycznie błękitnymi skrzydłami i zamarł w bezruchu.

— Aj, głuptasku, jednak potrafisz słuchać! — ucieszyła się i sięgnęła po pałeczki, po czym pozyskała niezmiernie potrzebną jej część ciała. — Już, możesz iść. — odczepiła szpilkę od jasnej posadzki. — Hej, mały? Możesz lecieć, słyszysz? Dziękuję ci za wszystko. Chyba ci się spodobałam, co?

Pogłaskała czule jednoskrzydłe ciało, po czym ostrożnie ułożyła je na bladej dłoni. Już nie ucieknie, oswoiłam motyla!

— Joohyun! Joohyun, ty mały bachorze... — usłyszała ochrypły głos dobiegający z korytarza zza drzwi.

— Schowaj się, to ta stara baba, o której ci mówiłam... nie przejmuj się, jeśli będę płakać, ja będę... ja tylko będę udawać, wiesz? Idź spać, nic mi nie będzie. Nie pierwszy raz do mnie przychodzi i popatrz - wciąż żyję. — wyszeptała troskliwie. — Nawet, jeśli ona mnie uderzy, to nie przejmuj się, my tak się tylko bawimy, rozumiesz? A jak ci się będzie wydawało, że mnie zabiła, to się nie martw, ja... ja tylko zamknę na chwilę oczy, ale się obudzę, za jakiś czas je otworzę. To tylko tak strasznie wygląda... — mówiła dalej, chcąc ostrzec przyjaciela przed możliwym rozwojem wydarzeń. Przemawiała z matczyną troską.

Kroki stawały się coraz donośniejsze, choć postać zbliżająca się w stronę sieroty wcale nie poruszała się szybko. Tempo jej kroków było nierównomierne, powolne i co jakiś czas przerywał je jakiś huk lub brzdęk szklanych butelek. Brunetka zdążyła położyć bezwładne ciało błękitnego motyla na brudne prześcieradło.

— Ty przeklęty bachorze! — wrzasnęła groźnie, wchodząc do pokoiku. — Czemu jeszcze nie śpisz, życie ci niemiłe?

Joohyun poczuła lodowate ciarki na plecach, słysząc ostatnie słowa.

— Proszę pani, to nie tak, ja... ja tylko...

— Zamknij się, cholera jasna! Miałaś spać, a nie śpisz, łamiesz zasady ośrodka! — opiekunka opróżniła butelkę z alkoholem, którą trzymała w ręce, po czym wzięła spory zamach.

Dziewczynka zmrużyła oczy i skuliła się, lecz kobieta trafiła szkłem w jej łuk brwiowy, rozcinając go głęboko. Zaszumiało jej w uszach, zawirowało w głowie.
Przez chwilę była pewna, że znów straci przytomność.
Przez chwilę miała nadzieję, że umrze.

Mała położyła się na podłodze, zasłaniając dłońmi głowę i kark. Zamiast kolejnego uderzenia butelką kopnięto ją w brzuch. Zapłakała rozpaczliwie i piszczała przerażająco za każdym razem, gdy czubek buta zatapiał się w jej żołądku, jelitach, obijał żebra.

— No i czemu ryczysz?! Zamknij się natychmiast, bo ci dołożę! — uniosła się kobieta, przygotowując się do zadania kolejnego ciosu.

— Prze- przepraszam...

— Cholera jasna, miałaś siedzieć cicho! — piastunka rzuciła butelką w dziecko; chybiła. Zamiast tego flaszka rozbiła się o drewnianą toaletkę i zbiła owalne lusterko.

Joohyun skuliła się i ukryła twarz w kolanach. Trzask rozbijanego szkła obijał się pusto w jej uszach, wywołując dreszcze. Ten odgłos z pewnością długo nie opuści jej myśli.

— No, już! Nie siedź tu, tylko kładź się i śpij! Cholera, następnym razem rozkruszę ci czaszkę, rozumiesz? Rozumiesz, co mówię?!

Dziecko pokiwało bojaźliwie głową i wskoczyło do łóżka. Błękitny przyjaciel opadł na podłogę.

— Motyl... — szepnęła, mrużąc oczy w obawie przed atakiem.

— Nie no, nie wytrzymam! Jaki znowu motyl?! Masz spać, głupi bachorze! — rozkazała kobieta i zgniotła pozostałości owada.

Przyjaciel, który dla dziewczynki wciąż był żywy zginął na jej oczach. Opiekunka odpaliła papierosa i wyszła z pokoju, mamrocząc coś pod nosem. Brunetka stłumiła swój kaszel; nie mogła oddychać dymem papierosowym, była na niego uczulona. Zawsze pojawiały się wtedy u niej duszności. Policzyła do dziesięciu, by upewnić się, że korytarz jest już pusty i zaczęła cichutko płakać, masując obolałe żebra, a krew, która nadal spływała z jej brwi zmieszała się z łzami i wsiąkła w pościel.



THE WAR | SEULRENEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz