.2.

139 16 1
                                    

Głośny śmigłowiec przeleciał nad ich głowami. Zaniepokojone spojrzały w górę. Gdy ogromna maszyna oddaliła się, wypadł z niej ładunek, który po uderzeniu o wysoki budynek wybuchł. Eksplozja była tak duża, że zadrżała ziemia, a część uczniów straciło chwilowo równowagę. Nastąpiło zamieszanie. Ludzie biegali w różnych kierunkach, panikując.

- Hyuna, nie możemy panikować, wiesz? Znajdźmy Dahye. Podejrzewam, że zaraz nas roześlą do domów.

Młodsza przytaknęła i podążała za Joohyun.

- Dahye? Dahye, gdzie jesteś?! - nawoływała ją najmłodsza z trójki.

Mam nadzieję, że nie spanikowała.

- Hyuna! Irene! Tu jestem, chodźcie!

Przytuliły się mocno.

- Nie pora na przytulanie, chodźcie, mamy odwołane lekcje.

- Masz rację. Hyuna, dojdziesz sama do domu, prawda? - upewniła się najstarsza.

- Tak, jestem w liceum, nie w podstawówce.

- Dahye? Poradzisz sobie?

- Tak, spokojnie. Ty też już wracaj.

Rozeszły się i szybkim krokiem szły w stronę swoich domów. Joohyun wbiegła do sierocińca. Pani Lee próbowała uporać się z maluchami.

- Och, dobrze że jesteś. - odetchnęła, widząc najstarszą podopieczną.

- Nie. Nie pomogę ci. - warknęła i pobiegła do swojego pokoju.

- Dziewczyno! Gdzie twoje maniery!

- Nie obchodzą mnie maniery! Idź malować paznokcie, te dzieci o wiele lepiej poradzą sobie bez ciebie.

- Och! Obniżę ci kieszonkowe, zobaczysz!

- Myślisz, że lecę na pieniądze? - odpowiedziała bez poruszenia.

- Joohyun, zanim zamkniesz drzwi... wiesz, że grozi nam wojna, prawda? Nie poradzę sobie bez ciebie, podejrzewam, że do sierocińca trafi jeszcze więcej dzieci. Może pogodzimy się? Chociażby na te kilka miesięcy, czy lat? Przemyśl to sobie, dobrze? Jeśli naprawdę nie chcesz... to nie. Rób, jak uważasz. Liczę na ciebie.

Dziewczyna trzasnęła drzwiami. 

Więc to już pewne... będzie prawdziwa wojna. Obym nie straciła kolejnych, najważniejszych dla mnie osób...

Złożyła ręce i spojrzała w niebo. Chciała coś powiedzieć, ale... po co miałaby uciekać się po pomoc do Boga, skoro tak okropnie ją oszukał? Dzień po modlitwie za zdrowie pani Kim... straciła ją.

Zapłakała i wyjęła spod koszulki naszyjnik od przyszywanej mamy.

- Ma-mamo? Pani Kim...? Ja... przepraszam za to, jaka jestem. Pewnie masz teraz nadzieję, że pomogę tej opiekunce, ale... to nie po mojemu, nie mogę jej pomóc. Potrzebuję twojej pomocy. Wciąż cię kocham. - zakończyła rozmowę i wsunęła pamiątkę z powrotem pod ubranie.

Zapadła noc. Joohyun po kolacji wzięła prysznic, umyła zęby i położyła się spać.

Przed oczami ujrzałam uroczą chatkę z pięknym ogrodem różanym.

- Irenko?

- Och, pani Kim! - krzyknęłam radośnie.

- Źle ci się wiedzie, kochanie, tam na dole, słyszałam.

- Tak, to prawda. Ale, czy jest pani na mnie zła?

- Ależ skądże znowu, córuchno. Nie mogę podejmować za ciebie decyzji. Potrzebujesz mojej pomocy, wiem. I dam ci ja radę: módl się do Boga, a wszystko będzie dobrze.

- Ja już mu nie ufam. Pomodliłam się za ciebie, tak, jak mamusia poprosiła i co? - na drugi dzień już cię nie było!

- Prawda, dziecino. Ale może taki był mój los? Zrozum, nie mogłaś mieć mnie cały czas przy sobie. Nawet, jakbyś mi wymodliła chociażby rok życia, to i tak wkrótce bym umarła. Nie ma ludzi nieśmiertelnych. I tak już byłam bardzo stara!

- Mamo... nie zostawisz mnie, prawda?

- Też mi pytanie. Bardzo cię kocham, wiesz?

- A ja ciebie nawet bardziej. - powiedziałam wzruszona i przytuliłam ją.

Rano dziewczyna zerwała się z łóżka. Wgapiła się w swój naszyjnik, a po policzkach spłynęły jej łzy.

- Och, mamo... tak bardzo cię kocham... - szepnęła.



THE WAR | SEULRENEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz