2. Uwaga!Pasażer na dwunastej! cz.1

3.3K 175 51
                                    

Nasz pasażer był hazunem. Nosił nazwisko Gaaviru. Był jednym z wiceprezesów jednej z najbogatszych i najaktywniejszych spółek wydobywczych w naszym rejonie. Prawdopodobnie spółka ta mogłaby spokojnie wykupić większość państewek w naszej galaktyce. Całkiem możliwe, że już je kupiła. W każdym razie nie było chyba planety, na której nie mieliby jakiegoś lobby albo przynajmniej grupy sympatyków. To wyjaśniało swego rodzaju służalczość ze strony naszego kapitana. Było całkiem prawdopodobne, że i w naszym towarzystwie mieli spore udziały.

Od pół godziny czekałyśmy na pasażera. W doku było obrzydliwie zimno, a my w służbowych uniformach, odpowiednich do pracy w temperaturze pokojowej, stałyśmy rządkiem przy trapie, trzęsąc się jak galarety. A że załoga od pół godziny grzała już silniki, to także narażając się na poważne uszkodzenie słuchu. Pół godziny temu miał się pojawić megadupek, ale oczywiście takim jak on nigdy się nie śpieszy. Na takich jak on, czeka świat, ba, wszechświat nawet, więc jakiś marny frachtowiec też może.

Kiedy hazun pojawił się wreszcie łaskawie na płycie lotniska, dziewczyny były już niemal sine, z wyjątkiem Sheve, której nyraycki metabolizm, doskonale i błyskawicznie dostosowywał ciało do dość szerokiego spektrum temperatur.

Natomiast ja, gdybym nie przylepiła sobie wcześniej odpowiedniego uśmiechu, który na tę chwilę dosłownie przymarzł mi go gęby, to pewnie nijak nie byłabym w stanie się uśmiechnąć. Teraz zaś, szczerząc się jak idiotka, bo zdjąć tego uśmiechu też nie byłam w stanie, skinęłam głową na powitanie pasażera. Już jego zdegustowana mina i lekceważące spojrzenie, jakim w biegu mnie zmierzył, świadczyły, że przeczucie mnie nie myliło – megadupek. Zatem tak jak się tego obawiałyśmy, należało się przygotować na wyjątkowo parszywy rejs tym razem.

– Witamy na pokładzie Unicorna-4, panie... – zagaiłam uprzejmie, w pośpiechu usiłując sobie przypomnieć jego nazwisko, ale mózg też mi chyba zamarzł. Szybko okazało się, że niepotrzebnie się trudzę, bo ćwok nawet się nie zatrzymał. Zupełnie jakby nas tu nie było.

Wzrokiem kazałam dziewczynom brać się do roboty. Dwie miały zająć się rozlokowaniem reszty pasażerów, czyli służby towarzyszącej hazunowi, dwie rozlokowaniem dodatkowych klamotów, które przyjechały razem z nimi. Ciekawe, czy dupek zapłacił sobie nadbagaż.

Pobiegłam za nim, bo może i był kiedyś na frachtowcu i teraz najwyraźniej zdawało mu się, że zna każdy statek jak własną kieszeń. Tymczasem, każdy pojazd miał swoją specyfikę oraz indywidualny układ korytarzy i kabin. Jak się lazło na pałę, to można było bardzo szybko zabłądzić albo wpaść gdzieś i zrobić sobie krzywdę. Dopiero byśmy mieli kłopoty jakby ten pajac sobie gdzieś rozbił nos.

– Tędy proszę. – W ostatniej chwili złapałam typa za rękaw i pociągnęłam w stronę właściwego ciągu komunikacyjnego, prowadzącego do części mieszkalnej, bo oczywiście, nie pytając nikogo o nic, zmierzał prosto do sekcji reaktorów.

Na szczęście nie próbował ze mną dyskutować tylko pozwolił się poprowadzić we właściwym kierunku. Jedynie z wyraźną irytacją spojrzał na moją rękę wciąż zaciśniętą na rękawie jego marynarki.

– Proszę zabrać rękę. Nie życzę sobie, by dotykała mnie obca służba.

– Oczywiście, przepraszam – rzuciłam z uśmiechem, choć chętnie bym go kopnęła w jego dystyngowaną dupę. Jednak... profesjonalizm przede wszystkim.

Doprowadziłam padalca do jego kwatery, oprowadziłam po apartamencie, udzieliłam odpowiednich instrukcji. Oczywiście zapytał też o windę, która się tu znajdowała. Wyjaśniłam, że prowadzi bezpośrednio na mostek, w końcu to była kabina kapitańska. Dodałam też, dla uniknięcia nieporozumień, że jest ona wyłącznie do dyspozycji kapitana, gdyż pasażerom nie wolno tam wchodzić. Chyba że za zgodą i w towarzystwie kapitana właśnie.

Wilcza gwiazda [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz