Wysoko w górach Tybetu, wśród pierzastych chmur, otoczone lasem iglastym wznosiły się namioty. Szum wiatru, rozbijającego się o pnie drzew niósł się po lesie echem noszonym przez ich igły. Z polany położonej w dole góry, szybował ogromny, brązowy ptak z dość dużym pakunkiem w szponach. Jego mocne palce co rusz poprawiały sobie chwyt, gdyż skóra, w którą była zawinięta przesyłka, wyślizgiwała mu się spomiędzy szponów. Na prawej nodze ptaszyska powiewał, zawiązany do niej brązowy rzemyk z dwoma cennymi kamyczkami kwarcu tybetańskiego, nawleczonymi na niego i solidnie związanymi. Był to znak dla innych wiosek, których w okolicy było już nie wiele, do kogo należał ten osobnik. Ptak, wzbiwszy się na odpowiednią wysokość i rozpoznając znajome tereny, zaczął rozglądać się wkoło, szukając swojego Pana.
Młody wódz wioski stał na skarpie odziany w grube szaty ze skóry jelenia podszyte skórą z owcy ałtajskiej. Jego długie brązowe włosy opadały mu na ramiona, zakrywając jego i tak zmarznięte uszy. Nadchodził wieczór. Większość jego ludzi schowała się już w namiotach lub siedziała przy ogniskach, a on wyczekiwał powrotu jego najbardziej oddanego orła stepowego. Wysłał go na zwiady, chwilę przed świtem i aż nie mógł uwierzyć, że ten postanowił go opuścić. Zawołał go głośno po raz kolejny, a gdzieś w oddali usłyszał jego odpowiedź. Był niedaleko, wracał. Nadzieja powróciła do wodza, przez co pod jego delikatnie zakrzywionym nosem wykwitł mimowolny uśmiech, a z jego brązowych oczu, zniknęła iskierka niepokoju, która towarzyszyła mu, od kiedy ich strażniczka zaginęła w bliżej nieokreślonych okolicznościach. Z tego właśnie powodu z samego rana wysłał orła stepowego, niczym psa tropiącego, aby odnalazł ją żywą lub martwą. Musiał wiedzieć, na czym stoją, czy ich strażniczka wróci, czy mają jej odprawić godny pogrzeb oraz złożyć ofiarę duchowi gór z drapieżników, przed jakimi ich broniła.
Zza drzew, nawet w ciemności, dostrzegł swojego oddanego ptaka, który dzielnie niósł duże zawiniątko w szponach. Z początku wódz nieco się zląkł, że zwierze niesie mu głowę ich strażniczki, na znak, że nie żyje. Już zaczął się do tego przygotowywać mentalnie i nastawiać psychicznie, że zobaczy bladą twarz swojej najlepszej przyjaciółki. Parę razy widział śmierć swoich ludzi, z łap dzikich bestii, chociaż starał się robić wszystko, aby ich uchronić. Za każdym razem to on wracał po ich szczątki, aby ich godnie pochować na pobliskiej polanie. Lecz jeszcze nigdy, żadnemu z nich nie uchowała się cała twarz. Przeważnie zbierał już same kości obgryzione przez drapieżniki, dlatego w tym momencie nie mógł znieść myśli, że zaraz może zobaczyć całą głowę ich strażniczki. Gdy ptak był wystarczająco blisko, wyciągnął z sakiewki przy pasku swojego odzienia, zdechłą mysz, którą złapał wczoraj po południu w pułapkę, a następnie uderzył moździerzem, jakby to był jego miecz na potwory. Potwory, które miały niecałe sześć centymetrów bez ogona i kradły im zapasy zboża z solidnych glinianych dzbanów. Zdechłą zdobycz położył sobie na dłoni, na której znajdowała się gruba rękawica, chroniąca go przed dziobem i szponami orła. Tylko raz pozwolił usiąść orłowi na swoim odkrytym przedramieniu, przez co nabawił się głębokich blizn na prawej ręce do końca swojego życia, a nawet i później. Za głupotę musiał zapłacić.
Orzeł podleciał bliżej, po czym zawisł w powietrzu, czekając jak wódz, wyciągnie drugą rękę, aby położyć mu na dłoniach zawiniątko. Mężczyzna spojrzał na zwierzę zdziwiony, lecz odłożył nagrodę dla orła pod swoimi nogami, a sam wyciągnął obydwie ręce przed siebie, z szokiem odkrywając, że orzeł wcale nie niesie mu głowy ich strażniczki, na której widok tak bardzo się próbował przygotować. Ptaszysko ostrożnie ułożyło pakunek na jego dłoniach, po czym wylądowało na ziemi, częstując się swoim przysmakiem.
Wódz długą chwilę wpatrywał się w to, co przyniósł mu orzeł. Nagle ze środka dało się usłyszeć ciche ziewnięcie, a sam pakunek delikatnie się poruszył, prawie wypadając mężczyźnie z rąk. Ptak tylko delikatnie pokiwał głową niedowierzająco, po czym zaskrzeczał ponaglająco. Mężczyzna spojrzał zdenerwowany w stronę ptaszyska, po czym delikatnie uchylił kawałek skóry, a to, co w środku ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Bowiem w jego rękach spoczywało teraz dziecko. Prawdziwe niemowlę o nieskazitelnie siwych włosach i niesamowitych błękitnych oczach z różowymi plamkami porozsiewanymi na tarczy tęczówek. Od razu wiedział, kim była ta mała niewiasta. Była podarkiem od Ducha gór i ich nową strażniczką.
YOU ARE READING
Przeznaczony Cariady
ChickLitWśród głuchych drzew tybetańskich lasów, wieki temu niosła się pieśń. Jej treść mówiła, że Duch gór postanowił spłatać ludziom figla. Wśród gatunku ludzkiego narodził się pół człowiek, pół drapieżnik, który zapoczątkował rodowi kotołaków. Ich popula...