Siódma wieczorem, idę brudną ulicą w stronę przystanku autobusowego. Wracam do domu, oddalonego teraz z prawie dwadzieścia kilometrów od miejsca, w którym właśnie jestem. Wracam z dodatkowych zajęć z angielskiego, więc po dwóch godzinach nieustannej uwagi oczy otwieram z coraz większym trudem. Jeszcze nie jest źle. Co prawda trzęsę się z zimna, a za małe, przetarte adidasy uwierają mnie w pięty, ale czuję się lepiej niż w inne piątki o tej samej godzinie. Dzisiejszy nawał sprawdzianów w szkole nie dał rady mnie zwalić z nóg. Cóż za satysfakcja. Nie popłakałam się na angielskim i nie wyszłam stamtąd czując się jak śmieć. Jeszcze lepiej. Dzisiaj pozostało już tylko dotrzeć do mojego miasta i przetrwać próbę chóru.
Bus długo nie przyjeżdża. Wszystkie jadą w przeciwną stronę. Może wsiądę do jednego z nich i pojadę w odwrotną stronę mojego życia?
Czuję, jak palce sztywnieją mi na mrozie. Za długo to wszystko trwa.
Siedzę w busie. Reklamy huczą przez radio, piorąc mi mózg. Nie mogę się skupić. Każda myśl zdaje się swoją obecnością sprawiać ogromny ból, więc przestaję myśleć. Niebieskie światło lamp nadaje senny obraz otoczeniu. Ludzie wsiadają, potem wysiadają. Inni przychodzą na ich miejsce. To jakiś absurd. Dryfuję w chorym koszmarze.
Bolą mnie plecy, bo krzywo siedzę. Boli mnie głowa, bo moje myśli uciekają przede mną. Prawie czuję, jak dusza szarpie się w każdą stronę, w miarę jak w radiu narasta dudniący głos piosenkarki: „Nie chcę cię, nie chcę cię!”. Serce kołacze w piersi, jakby wiedziało, że jest ciągnięte na niechybne stracenie.Wrócę do domu po dziewiątej wieczorem. Z piątku otrząsnę się następnego dnia. Potem niedziela, poniedziałek, a z nim ostatni etap konkursu, którego wygrana może być moją wielką szansą. Czuję się zbyt młoda na odpowiedzialność wyboru, który będzie kluczem do mojej przyszłości. Oceny? Egzaminy? Prawdziwe życie?
Zaczynam panicznie szybko oddychać. Dosłownie czuję każde uderzenie serca, słyszę szum krwi w uszach, ledwo przebijający się przez ogłuszający pisk w głowie.
Bus dociera do mojego przystanku. Ledwo to dostrzegam, ale udaje mi się wysiąść, zanim zatrzasną się drzwi. Znów mi zimno. Inni, którzy wysiedli razem ze mną, odchodzą w mgnieniu oka, każdy w swoją stronę. Spieszy im się, mają przecież inne miejsca, w których powinni być zamiast stać bez celu na ulicy, na chłodzie. Ja też.To nie koniec. Nie może być koniec. Zmierzam we właściwą stronę, dokładnie tam, gdzie powinnam teraz być. Wszystko jest tak, jak być powinno, nie ma innego wytłumaczenia. Choćbym rwała włosy z głowy, choćbym darła paznokciami własną skórę, nawet gdybym wpadła w najgorszy szał, na jaki mnie stać – nie zmienię tego. Nie mam szansy obejść tych feralnych dni, nie w tym roku. Ale wkrótce...
Kraków, to jest mój cel. Nieosiągalny szczyt, na który wspinam się przez całe życie. Nadzieja na wyrwanie się z tej zadymionej mieściny zamieszkałej przez nieczułych na piękno oprychów. Najłatwiej jest brać tylko to, co podają ci na tacy. Nic więcej.
Chcę stąd uciec do miejsca, gdzie nikt mnie nie zna, a tam rozpocząć wszystko od nowa. Poczuć się wolna, szczęśliwa.Ale... czy to jest cena, którą muszę za to zapłacić? Dlaczego drogą do wymarzonej przyszłości jest praca ponad siły i stres przewyższający każdy najgorszy lęk?
Jestem tylko kolejnym szczurem wystawionym do wyścigu o dobrą szkołę. Wszyscy jesteśmy zmuszeni do zagryzania się nawzajem i płaczu, gdy nie zostaniemy laureatami konkursu, do którego przygotowywaliśmy się przez pięć miesięcy. Mam pytanie. Kogo to bawi?
I ja wiem, że to tylko szkoła średnia, że wszystko może jeszcze zostać obrócone do góry nogami przez te kilka lat, więc bądźmy szczerzy. Żadna szkoła i żaden profil nie jest wart naszych nerwów.
Trudniej wykonać. Kwiecień – egzaminy, a potem gonitwa o miejsce w klasie. Punkty, zbierajcie punkty! Jeszcze wam zabraknie i co wtedy?
CZYTASZ
Spacer wśród chmur
Historia CortaCzasem czuję, że jestem. Że istnieję, żyję, może mogę dokonać wielkich rzeczy. Wtedy idę w świat z podniesioną głową, nie przejmując się tym, co powiedzą inni. Czasem jednak wolałabym, żeby mnie w ogóle nie było. Zamykam się w swoim pokoju, by nikt...