II.

456 12 30
                                    

this all or nothing really got a way of driving me crazy

          — Czy możemy zaczynać? — Cichy szept Camili roznosi się po pomieszczeniu. Jest spokojny, łagodny i tak bardzo inny, niż krzyk Diego. Napawa mnie spokojem, dzięki któremu mogę zacząć myśleć i kalkulować wszystko w swojej głowie. Zacząć rozmyślać nad tym, co było, a nie nad tym, co będzie. Chciałam spróbować żyć teraźniejszością, nie patrząc wstecz, chociaż wiele mnie to kosztuje. To strasznie trudne zapomnieć od ręki, kogoś, kto był dla ciebie ważny przez tak długi okres. Pozbawił mnie wszystkiego, co było dla mnie najcenniejsze. Chociaż powinnam powiedzieć, że to ja wyrzuciłam ze swojej głowy i serca, wszystko i wszystkich. — Violetta?

          — Oh... Możemy... — Szepczę. Odwracam głowę w kierunku rudowłosej, siedzącej na dużym fotelu w odcieniu oliwek. Camilla Torres jest młodym psychologiem, który niedawno skończył staż i zyskał miejsce w miejskim szpitalu. Była stworzona do tego zawodu i przez naszą krótką znajomość, pomogła mi już wiele razy. Nawet nie wiem, jak mam jej podziękować, bo ona po prostu mnie ocaliła. Ocaliła od autodestrukcji, która zaczynała pożerać moje ciało.

          Ja traciłam zmysły.

          Traciłam zmysły przez niego. Doprowadzał mnie na skraj i zrzucał mnie z urwiska na samo dno. Za każdym razem. Manipulator, któremu oddam serce i który mnie zniszczył. Zniszczył wszystko, co było ze mną związane. Każdą drogę, ścieżkę. Wszystkie nici związane z najbliższymi.

          Tak cholernie żałuję.

          — Jak się dziś czujesz?

          Jak się dziś czuję? Tak, jak wczoraj. Niczym zero. Wyprana z emocji, szmaciana lalka, którą w każdej chwili można odrzucić w kąt. I potem znów wziąć w swoje ręce, naprawić i udawać, że jest idealnie. Wydaje mi się, że zaczynam nienawidzić tego słowa. Przecież... przecież już nie jest idealnie. I może tak naprawdę nigdy nie było. Po prostu tkwiłam w tej bańce dopóty, dopóki nie pękła. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to nie bajka, a koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Zamykam oczy. Obracam głowę w ten sposób, że kiedy otworze oczy, nie będę patrzeć na spokojną i piękna twarz Camilli, ale na kremowy sufit. Nie bałam się otworzyć przez rudowłosą. Ona mi pomaga, ratuje każdego dnia. Nie wyobrażam siebie życia, bez jej głosu i tego, co do mnie mówi. Jest rozsądkiem, który dawno straciłam.

          — Lepiej niż wczoraj, gorzej niż jutro.

          — Czy odwiedzenie tamtego miejsca, było dla ciebie swoistym pożegnaniem? — Niemal prycham na to, jak nazwała dom, w którym mieszkałam przez ostatnie lata. To nie był temat tabu, o którym nie można wspominać, bojąc się, że zwariuję i ucieknę stąd. Nie rozpadnę się na jego wspomnienie. Mimo wszystko czuję ciarki na ciele i dreszcze jak za każdym razem. Czuję, jak moja dłoń się trzęsie. I nawet jeżeli Diego już nie ma, ja wciąż czuję się, jakby zaraz miał tutaj wpaść i zabrać mnie do domu. I zrobić wszystko, żeby mnie ukarać. — Vils?

          — Myślę, że tak.

          — Rozumiem. — Słyszę, jak zaczyna coś notować. Przypomina mi się, jej różowy notatnik, gdzie spisywała wszystko, co się ze mną dzieje, od tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy wszystko runęło. Gdy runął ten cholerny mur, oddzielający mnie od rzeczywistego świata. — Chciałabym wiedzieć, coś więcej o twojej rodzinie. Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała odpowiedzieć, ale ułatwiłoby nam to wszystko. Pomogłoby tobie. 

𝙎𝙊𝙈𝙀𝙊𝙉𝙀 𝙔𝙊𝙐 𝙇𝙊𝙑𝙀𝘿 || short story [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz