III.

321 12 11
                                    

i need somebody to heal, somebody to know

         — Powinnaś zastanowić się nad propozycją Charlotte. — Amber posyła mi delikatny uśmiech, gdy sprzątamy lokal po małym przyjęciu urodzinowym, siostrzenicy naszej szefowej. Brunetka zabiera na tacę talerze i zanosi na bar. Odwracam się do niej, podpierając się jedną ręką o biodro. — Wydaje się chcieć to wszystko naprawić, tak samo, jak ty. Wiem, że możesz się bać, ale powrót do domu, naprawdę może ci pomóc.

          — Wiem to Amber, ale dla mnie będzie to po prostu ucieczka od tego wszystkiego. — Wzdycham, siadając na wysokim krześle i opierając ręce o blat. — Nie chce uciekać, bać się. Chcę po prostu żyć.

          — A nie wydaje ci się, że będąc w otoczeniu, które znasz od dziecka, nie będzie ci łatwiej?

          — Ludzie mnie nienawidzą. — Szepnęłam. — Moi rodzice mnie nienawidzą, nie rozmawiałam z nimi od lat i jak siebie to wyobrażasz. Jak mam stanąć przed nimi, nie wiedząc co im powiedzieć?

          — Rozumiem, że się boisz. — Brunetka kładzie dłoń na moim ramieniu. Siada obok mnie i obejmuje mnie. Delikatnie pociera moje ramiona, w geście wsparcia. — Jednak to twoja jedyna okazja, żeby tam polecieć. Za trzy tygodnie odbędzie się pierwsza rozprawa i naprawdę będziesz potrzebować wsparcia bliskich.

          — Mam Lotty, Camz i ciebie. — Szepcze, a dziewczyna kręci głową. — Naprawdę dzięki wam czuję się dobrze i wiem, że mam w was olbrzymie wsparcie. Pomagacie mi, naprawdę mi pomagacie za każdym razem, kiedy tego potrzebuję.

          — Wiem to, Vils. — Odsuwa się ode mnie i wstaje. Okrąża bar i staje po drugiej stronie. — Wiem też, że kiedy znów staniesz z nim twarzą w twarz, będziesz wolała, żeby za twoimi plecami stali twoi rodzice niżeli my. Przemyśl to jeszcze. — Rzuca i znika z naczyniami w głębi korytarza, prowadzącego na zaplecze. Wzdycham, odwracając się w stronę plazmy, wiszącej w kącie pomieszczenia.

          Obserwuję wiadomości sportowe, których zagorzałą fanką jest brunetka. Na każdej wieczornej zmianie, zamiast kanałów muzycznych, słuchamy wiadomości ze świata sportu, szczególnie hokeja, którego wielką fanką jest Amber. Zabieram się za mycie podłogi, więc odwracam się tyłem do telewizora. Nucę pod nosem melodię, którą niedawno usłyszałam w radiu. Czas zaczyna płynąć szybciej.

           Cały czas myślę o tym, co powiedziała do mnie dziewczyna. Wahałam się wrócić do rodzinnego domu, wiedząc, jak bardzo wszystkich rozczarowałam. Tata, mama czy Federico, to tylko trójka osób, od których powinnam błagać wybaczenia. Było ich o wiele więcej, ale nie potrafiłam się przełamać. Nie mogłam tego zrobić, wiedząc, że mogliby mi nie przebaczyć. Bałam się zostać sama, nawet jeżeli Lotty zapewniała mnie, że nie pozwoli mi odejść. Nigdy więcej. Atlanta wydaje się teraz, tak bardzo odległym miejscem. Tak bardzo obcym, w porównaniu kim jestem teraz.

          — Atlanta Hawks, ponownie tego sezonu zmiażdżyła Washington Wizards! — Komentator mówi z nieukrywanym zadowoleniem, z czego od razu mogę wywnioskować jego fanowską przynależność do tej drużyny. Uśmiecham się pod nosem, wspominając, kiedy to mecze jastrzębi były nierozłącznym wydarzeniem każdej niedzieli, ale to zostało już tylko wspomnieniem. Ja dorosłam, przeniosłam się wraz z Diego do Chicago i pod jego wpływem, wybrałam z siebie radość, którą powodowały mecze koszykówki. Jednak był jeszcze jeden powód, dlaczego nie potrafiłam przejść, bez wyrzutów sumienia obok koszykarskiego boiska. Ten najważniejszy, którego nigdy sobie nie wybaczę. — Gwiazda jastrzębi nadal we wspaniałej formie, doprowadziła do kolejnego, już dwunastego wygranego meczu. Leon Verdas udowadnia, że obsadzenie go na stołku kapitana, nie było błędnym wyborem.

𝙎𝙊𝙈𝙀𝙊𝙉𝙀 𝙔𝙊𝙐 𝙇𝙊𝙑𝙀𝘿 || short story [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz