IV.

305 9 13
                                    

somebody to have, somebody to hold

          Trzymając w dłoniach uprawomocnienie się wyroku, z rozprawy sprzed trzech tygodni nie mogłam przestać płakać. Byłam wolna, byłam szczęśliwa i nareszcie mogłam swobodnie oddychać. Spojrzałam na kartkę i miałam ochotę wycałować każdy jej fragment. Nie sądziłam, że kiedykolwiek dojdzie do momentu w moim życiu, gdzie znów będę patrzeć swobodnie w przyszłość, wiedząc że mam ją. Bo miałam przyszłość. Nareszcie ją miałam.

          Weszłam do kawiarni z uśmiechem na twarzy. Zauważyłam krzątającą się przy barze i Rebecę — nową pracownicę, która od wczoraj miała mnie zastępować. Byłam dozgonnie wdzięczna Camili i jej przyjaciółce za pomoc, ale nie mogłam i nie potrafiłam żyć dalej w mieście, gdzie doprowadziłam się na skraj. Musiałam stąd odejść, a propozycja Lotty sprzed kilku miesięcy wciąż była aktualna. Nie mogłam być jej bardziej wdzięczna. Kiedy ją odzyskałam, poczułam się jakbym odzyskała fragment swojej duszy i to było tak dobre uczucie, że zapragnęłam go więcej.

          — Hej Am! — Siadam przy barze i posyłam uśmiech brunetce. Dziewczyna posyła mi uśmiech i podchodzi do mnie. Nachylam się nad barem i szybko. muskam jej policzek. — Patrz co dziś odebrałam! — Podaję jej papiery, a dziewczyna piszczy z radości. Wsparcie, jakie od niej otrzymałam było ogromne i nie miałabym sumienia, odchodząc stąd bez pożegnania. Obchodzi ladę dookoła i niemal rzuca mi się na szyję. Jest szczęśliwa moim szczęściem, a ja jestem szczęśliwa, byciem powodem jej śmiechu.

          — To wspaniale, Violetta. — Oddaje mi papiery i siada na krześle obok mnie. — O której macie lot do Atlanty?

          — O siedemnastej. — Wzdycham. Nigdy nie czułam tak wielu sprzecznych uczuć, względem mojego rodzinnego miasta. Spędziłam tam osiemnaście lat swojego życia. Byłam tam najszczęśliwsza i byłam otoczona miłością ludzi, którzy byli dla mnie wszystkim. — Cały czas myślę, że nie jest to dobra decyzja, że będę żałować. Ja już nie chcę więcej cierpieć i sprawiać cierpienia wszystkich wokół. Oni... Oni nie będą skakać ze szczęścia kiedy mnie zobaczą.

          — Vils, to będzie najlepsza decyzja twojego życia. — Obejmuje mnie ramionami i posyła mi uśmiech, kiedy wykręcam głowę żeby móc spojrzeć w jej oczy. — I będą szczęśliwi, kiedy znów staniesz obok nich. Minęły lata, odkąd ostatni raz się spotkaliście. Wszystkie urazy na pewno zostały już uchylone, a nawet jeśli nadal istnieją, to są nieważne. Ważne jest to, że wróciłaś do domu.

          — Boję się, Amber. — Dodaje cicho. Przyjaciółka ściska moje ramię i uśmiecha się do mnie. — Boję się, że w ich życiu nie ma już dla mnie miejsca.— I dokładnie tego boję się najbardziej. Tego, że ruszyli dalej i ułożyli swój świat beze mnie w nim. Bo oni wszyscy byli dla mnie wszystkim, mimo upływu lat. Każdy jeden członek mojej rodziny, moi przyjaciele.

          — Hej mała, nie warto płakać. — Trąca mnie w ramię, wywołując mój uśmiech. Przytulam ją na pożegnanie, mając gdzieś z tyłu głowy, że być może już więcej nie wrócę do małej, choć uroczej i przytulnej kawiarenki w samym centrum Chicago i może nigdy więcej nie spotkam tej uroczej dziewczyny, która była dla mnie niczym przyjaciółka, wspierając mnie przez te wszystkie miesiące. Jestem jej dozgonnie wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiła. Zawsze. — Nie lubię pożegnań, więc mnie nie dołuj i weź się w garść, Castillo. Wracasz do domu.

           — Wracam do domu. — Szepczę pod nosem i uśmiecham się. Odwzajemniam jej gest i wstaję, kiedy wypuszcza mnie z ramion. Brunetka poprawia moje włosy, które ścięłam kilka dni temu do łopatek. Widzę, że nie tylko ja, nie chcę się żegnać.  — Do zobaczenia, Amber. Jestem... Kocham Cię.

𝙎𝙊𝙈𝙀𝙊𝙉𝙀 𝙔𝙊𝙐 𝙇𝙊𝙑𝙀𝘿 || short story [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz