❝i let my guard down and then you pulled the rug i was getting kinda used to being someone you loved❞
dwa lata później
— Nich żyje nam, a kto? Lily! — Mała brunetka śmieje się, kręcąc w ramionach swojej mamy. Jest rozemocjonowana i podekscytowana tym, że całe przyjęcie jest specjalnie na jej cześć i jest rozpieszczana przez wszystkich zebranych. Violetta próbuje zwrócić na siebie naszą uwagę, aż w końcu Federico bierze ją na swoje ręce. Sześciolatka stała się bardzo zazdrosna odkąd w naszej małej rodzince pojawił się nowy członek.
Mała Lily, która przyniosła nam tyle szczęścia i światła, że nie potrafiłam opisać, jak ten maluszek nas uszczęśliwił, a teraz kończył już roczek i nie mogłam być szczęśliwsza.
Francesca musnęła czoło córki, oddając ją w ramiona Marco, który dosłownie kipiał ze szczęścia, patrząc na dwie najważniejsze kobiety swojego życia. Był tak bardzo w nich zakochany, że nie widział poza nimi świata. Byli idealną rodziną. Nareszcie nie bałam się używać tego słowa, bo znów wszystko stało się idealne.
Moje życie stanęło na nogi.
Z uśmiechem obserwowałam, jak Vils bawi się z Lily, która siedziała na kolanach swojego taty i z tą dziecięcą radością, obserwowała każdy ruch blondynki. Francesca, siedząca obok rozmawiała z Andym, który już za kilka dni stanie przed ołtarzem z naszą Lotty, czyniąc ją najszczęśliwszą kobietą na świecie. Federico i Ludmiła byli pochłonięci w rozmowie, a ja poczułam dłoń na swoim barku. Odwróciłam głowę i uśmiechnęłam się, widząc Lotty. Dziewczyna usiadła obok mnie, kładąc na talerzyk ukochany piernik.
— Wszystko się udało. — Odparła, mając na myśli przyjęcie. Pokiwałam głową, potwierdzając jej słowa. Urządziliśmy skromne urodziny, zamykając listę gości na naszej paczce i dziadkach Lily. Nie potrzebowaliśmy więcej do szczęścia. — Hej Viola, co się dzieje?
— León jeszcze się nie odzywał. — Tłumaczę swoją zmianę nastroju, który zauważyła moja przyjaciółka. Uśmiechnęła się i ścisnęła moją dłoń. — Wiem, że ma dużo na głowie, zwłaszcza że teraz zaczynają się finały i awansowali go na kapitana drużyny, ale cholera, tęsknię za nim. — Mam łzy w oczach. Od ostatniego spotkania upłynęło już ponad pół roku i do tej pory, nie odczuwałam tego, aż tak boleśnie. Byłam zajęta kończeniem studiów, praktykami w kancelarii i przygotowaniami do ślubu przyjaciół. Nie odczuwałam tęsknoty, która każdego dnia pochłaniała coraz więcej mnie. — Kocham go.
— Już niedługo będziecie razem. — Pociera mnie po ramieniu w geście pocieszenia. — Finały się skończą i wróci do Atlanty. Do ciebie, bo ty jesteś jego domem i najważniejszym celem w życiu.
— Kiedy ty tak zmądrzałaś? — Śmieje się i jęczę z bólu, kiedy blondynka uderza mnie w brzuch. — Dobra, nic nie mówiłam! — Bronię się i sięgam po telefon. Sprawdzam godzinę i zaczynam się zbierać, przypominając sobie o południowym spotkaniu z klientem. — Muszę się zbierać. Za dwie godziny mam spotkanie z Goldami, a muszę jeszcze wpaść do domu i się przebrać. — Muskam jej policzek w ramach pożegnania.
— Zadzwoń, jak je skończysz. Chętnie posłucham nowych ploteczek, prosto od Belli Gold. — Dodaje, na co obie zaczynamy się śmiać. Wstaję z krzesła i zabieram torebkę, chowając do niej uprzednio telefon. Podchodzę do Marco, który nadal opiekuje się dziewczynkami. Najpierw żegnam się z nim, a późnej całuję policzek jubilatki. Dziewczynka marudzi coś pod nosem, kiedy tak samo postępuję z Vils, obiecując jej, że kiedy wrócę, obejrzymy razem którąś z części Barbie.