Bywają takie momenty w życiu człowieka, kiedy nie ma sił, by odezwać się słowem. Ciężko zdobyć się na rozmowę, a co gorsza na spotkanie. Wszystkie dni wypełnia pustka i cisza.
Ciszę ciężko pojąć i ciężko się jej sprzeciwić. Czasami zaczynasz rozmawiać z ciszą; z tym co rodzi się wewnątrz człowieka, nie w jego słowach. Co wówczas byś powiedział?
Gdybyś pokazał mi swoje myśli?
Kręcę głową.
Wyraz z wyrazem tworzy całość. Śmieszne, myślę. Przecież my mamy imiona i nazwiska.
- Owszem. - odpowiada. - Macie wiele imion.
Nie mogę tak napisać, myślę. Przecież cóż mogę powiedzieć? Że z kim rozmawiam? Z ciszą?
Z ciszą nie można było rozmawiać. Nie bez powodu taka była jej definicja. Cisza nie wypowiadała słów.
Cisza.
Gdy o niej myślę wyobrażam sobie brzeg Wisłoka. Zarośla i drzewa. Spokój. Brak ludzkości. Wyobrażam sobie skaczące wśród traw sarny. Grasujące w pobliżu szczury. Wyobrażam sobie naturę. Jej piękno i oddanie. Harmonię, którą mi daję i niczego nie chcę wzamian.
Cisza.
Wyobrażam sobie, że siedzę na balkonie o drugiej w nocy. Jest lato. Patrzę w Ksieżyc, myśląc o tym czy to jedno z pary oczu, wielkiego wszechświata. Czy patrzy na nas tak samo, jak w dzień tak i po zmroku, obserwując nasze terrarium z ogromnej, boskiej kablówki.
To tylko wyobraźnia. Nikt nie może mi jej zabronić.
I cisza. Ja i cisza. Czy ktoś jeszcze jej pragnie?
Czy ktoś jej szuka?
A może już wszyscy o niej zapomnieli?
Ciężko o ciszę w tak wielkim rumorze własnych myśli.
Wypełniają naszą głowę każdego dnia. Tysiące myśli, tysiące kroków. Malujemy drogi. Snujemy plany. Martwimy się. Smucimy.
Wszyscy tacy sami, a jednak tak różni.
Kto odważy się podejść do obcego człowieka i zapytać czy wszystko jest w porządku?
" Nie znam go" pomyślimy. " Popatrzy na mnie jak na idiotę/idiotkę."
A więc stoimy odgrodzeni wielkimi chińskimi murami, murami berlińskimi i polskimi, które sami tworzymy.
Może warto uśmiechnąć się do ciszy? Czy się oduśmiechnie? Czy zbyje nas ruchem ręki?
Cisza – krzyczy nauczycielka, a potem zaczyna mówić. Znieważa ją. Znieważa ciszę, a nam ukazuję ją uszanować.
Zupełnie jakby przyzywała ją słowem i potem słowem niszczyła.
Siedzę w szkolnej ławce patrząc na nią tępo. Nauczycielka naszego ojczystego języka. O czym mówi?
Nie wiem.
Spoglądam za okno.
Ile ja bym dała, żeby móc stąd po prostu wyjść.
Ale nie mogę.
Cisza. I jej krzyk. Krzyk ciszy, by rzec poetycko. Jednak to nie poetycka proza, a ja kiepska jestem w zestawieniach. Skupmy się więc na ciszy.
I jej krzyku.
Stoję przed lustrem. W moim mieście pogan.
Znowu mnie nie było.
Znowu wróciłam. Dlaczego zawsze musze tu wracać?
Dlaczego zawsze muszę stąd wyjeżdzać?
Nie muszę. Chcę.
Idę do pokoju – do tego, gdzie czytam i patrzę na zgniłozieloną koszulę zawieszoną na wieszaku. Wieszak z kolei przewieszony jest u klamki.
Podchodzę do niej i muskam jej rękaw dłonią. Jest szorstka i ciężka. Jest wspaniała. Uwielbiam ją.
Potem podchodzę do okna i wyglądam na zewnątrz. Wiatr wieje mocno. Widzę jak porusza gałęziami najwyższych drzew. Skąd przyszedł? Czego chcę?
To tylko wiatr – myślę sobie. Po prostu jest.
Jednak świeci Słońce. Jeszcze.
Wiatr coś ze sobą przyniesie. Zawsze przynosi i ostrzega.
Czy spadnie grad, śnieg czy deszcz?
Nie wiem. Wiem jednak, że ranek będzie mroźny, a mój humor ulegnie pogorszeniu. Jak zwykle, gdy na zewnątrz robiło się ponuro.
Jednak będzie cisza.
Jedynie deszcz będzie wygrywał swą melodię.