007. like, this'll make your biopic

242 14 8
                                    

Koncert w Norwegii był absolutnie nowym przeżyciem, na które niezupełnie byłem gotowy. Z racji, że był to festiwal, przyszło mi stać na ogromnej scenie przed tysiącami widzów z myślą, że chociażby część z nich przyszła tutaj dla nas. Dostrzegałem bannery, którymi machano podczas naszego występu, to jak dużo ludzi bawiło się w mosh picie podczas „Boogie" było wręcz niezapomnianym przeżyciem, a do tego fani skandujący moje imię... nic więc dziwnego, że po zejściu z powrotem na backstage wziąłem i się popłakałem. Jak dziecko.
Ian długo musiał mnie uspokajać. Naprawdę go wystraszyłem, biedak myślał, że coś mi się stało. Gdy wyjaśniłem w końcu, że to ze szczęścia, on sam zaczął wyglądać tak, jakby zaraz się miał rozpłakać. Na ten widok Merlyn teatralnie wywrócił oczyma.
Zaraz po festiwalu musieliśmy lecieć od razu do Szwecji, gdzie następnego dnia mieliśmy kolejny występ, również na festiwalu. Nie mogłem się doczekać, aż w końcu rozpoczniemy serię naszych solowych koncertów. Jasne, festiwale były szalenie ekscytujące, szczególnie te ogromne sceny, ale mimo wszystko chciałem widzieć w końcu przed sobą twarze osób, które przyszły posłuchać nas i tylko nas. Myśl o tym, że kilka naszych solowych koncertów wyprzedała się całkowicie, była niesamowicie terapeutyczna i tylko ona jakoś utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach, podczas gdy data występu w Warszawie zbliżała się nieubłaganie.
W Berlinie wydarzyło się tak wiele, że przez długi okres czasu miałem wrażenie, że to tylko piękny sen. Po pierwsze, w końcu dołączył do nas Dawid. Odebrałem go z lotniska wcześnie rano przed koncertem i wyściskałem za wszystkie czasy. Boże, wcale nie minęło aż tak dużo czasu od naszego ostatniego spotkania ale i tak zdążyłem się już za nim porządnie stęsknić. Powitał mnie słowami „cześć, supergwiazdo" i nigdy bym nie przypuszczał, że to właśnie ja z naszej dwójki zasłużę na taki tytuł. Zadowolony z siebie, prowadziłem go uliczkami Berlina tylko trochę obawiając się rozpoznania, podczas gdy on cieszył się absolutną anonimowością. Lubiłem, gdy taki był: niesamowicie beztroski i zadowolony z życia.
Koncert w Berlinie był pierwszym solowym występem Brockhampton, a do tego całkowicie wyprzedanym. Pociłem się niesamowicie na samą myśl, klub był niewielki, a biletów wyprzedało się prawie półtorej tysiąca. Bałem się, że komuś może stać się krzywda, w końcu już wiedziałem, jak wyglada zabawa publiczności podczas naszych występów. Zapewniano mnie jednak, że zarówno ochrona jak i ekipa medyczna zostały dobrze przygotowane na każdą ewentualność. Ja miałem się po prostu cieszyć chwilą.
– No już, nie stresuj się tak, bo ci wszystkie włosy wypadną. – delikatny dotyk dłoni Dawida na moich plecach sprawił, że momentalnie poczułem ulgę. Kiedy zaczął rozmasowywać moje zmęczone łopatki, westchnąłem cicho.
– Jak się czułeś, kiedy po raz pierwszy wyprzedałeś swój koncert?
Dawid zamyślił się przez chwilę, po czym odparł z uśmiechem:
– Dumę i stres jak cholera, ale to było w moim kraju, a nie za zachodnią granicą, więc nawet nie jestem w sobie w stanie wyobrazić twojego stresu.
– Och. Dzięki wielkie...
Ian kiedyś stwierdził, że pasujemy do siebie jak ulał i nigdy by nie przypuszczał, że dwójka białych typów może tak idealnie się uzupełniać. Sam obserwowałem ukradkiem jego związek z Jadenem (który niestety ostatnio zaczął się trochę sypać, a mimo to chłopak dołączył do nas na trasie) którego tak bardzo wszyscy mu zazdrościli, podczas gdy on wolałby, żeby jego związek wyglądał tak, jak mój. Chociaż nie byłem pewien, czy Ian byłby w stanie tygodnia wytrzymać w long distance relationship. Był na to zdecydowanie zbyt wrażliwy.
– Idź, połam sobie te krzywe nogi. – mój chłopak roześmiał się i poklepał mnie po biodrze. Kilka minut później znajdowałem się już na o wiele mniejszej scenie, w otoczeniu przyjaciół, skacząc i drąc się do mikrofonu. Jasne, było kilka krytycznych sytuacji na widowni, ale na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało, zagraliśmy kilka bisów, a fani w pierwszych rzędach byli zmęczeni, ale uśmiechnięci. Po koncercie (i szybkim prysznicu, naturalnie) daliśmy radę jeszcze wyjść zobaczyć się z kilkoma najwytrwalszymi fanami, którzy na nas czekali pod klubem. Niesamowite, moje pierwsze zdjęcia z fanami. Pierwsze gratulacje. Pierwsze rozdane autografy.
Byłem chyba w jakimś pieprzonym niebie.

s w e e t [taco hemingway x dawid podsiadło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz