"Zagrasz ze mną w chowanego?"

152 15 7
                                    

* 3 lata wcześniej*

Na zegarze wybiła dziewiętnasta, kiedy
z głośnika rozpadającej się Nokii wybrzmiało If I could turn back time.
To mogła być tylko Ona. Majka.

– Majka! Czy Ty oszalałaś? Nie mogę się do Ciebie dodzwonić od dwóch dni! – wykrzyczała.

– Ala...

– Zero kontaktu ze światem! Przecież miałyśmy się spotkać.Co Ty odwalasz?

– Ala, posłuchaj – Majka szepnęła, jak gdyby ostatkiem sił.

– Dlaczego szepczesz? Co się, do cholery, dzieje?

– Ala, ja...

– Co TY? – odparła wyraźnie poirytowana.

– Ala, ja... Ja mam glejaka.

Po drugiej stronie słuchawki można było usłyszeć dźwięk rozstrzaskującego się na tysiące kawałków szkła. Chwilę później nastała cisza. Tak przenikliwa, że zdawała się trwać w nieskończoność.

– Jesteś tam? – zapytała z nadzieją.

– Czek.... Czekaj... Co masz? Glejaka?

– Glejaka. Guza w mózgu. Ala, na to się umiera – odrzekła łamiącym się głosem.

– Jak to się umiera? Boże, Majka.
O czym Ty mówisz? Dlaczego ja
o niczym nie wiedziałam? Przecież tydzień temu byłyśmy w Tatrach, wspinałyśmy się. Przecież wszystko jest okej! Nie, nie, nie. To się nie dzieje naprawdę – wyrzucała z siebie zdanie po zdaniu.

Majka westchnęła.

– Majka, co teraz?

– Powiedzieli, że... że on jest nieoperacyjny – wykrztusiła. – To wszystko, ta cała diagnostyka trwała miesiąc.

– Miesiąc?

– Miesiąc – odparła stanowczo. –  To pewne, Ala. Z tym już nic nie da się zrobić. Już nie ma odwrotu.

Ponownie nastała cisza. Ala tak bardzo nie chciała, by Majka słyszała jej płacz. Nie mogła jej tego zrobić.
Nie mogła teraz pokazać, jak bardzo się boi.

– Ala... Dali mi dwie opcje – odrzekła, przerywając ciszę. – Mogę leżeć w szpitalu i powoli umierać albo spróbować żyć. Tutaj. Obok Ciebie, obok Was wszystkich. Jak dawniej.

– Będę u Ciebie za dziesięć minut. Załóż kurtkę – otarła łzę spływającą po policzku i natychmiast się rozłączyła.

Ala chwyciła chusteczkę, by wytrzeć rozlaną kawę. Czarną, bo tylko taką piła. Lubiła jej gorzki smak. Mówiła,
że dzięki niemu o poranku czuje,
że żyje. Gdy tylko dotknęła chusteczką podłogi, poczuła ból. Szkło
z chirurgiczną precyzją przecięło jej dłoń. I choć alabastrową skórę spowiły strumienie krwi, poczuła chwilowy spokój, jak gdyby rana była drogą ucieczki dla piętrzących się w jej sercu emocji. Kopnęła potłuczone szkło pod łóżko i czym prędzej założyła swoją ulubioną, szarą bluzę. Nie wiedziała jeszcze, że za rok o tej porze będzie na nią trzy rozmiary za duża. Nie zwróciła uwagi na podziurawiony dres, zignorowała fakt, że bez makijażu nie rusza się z domu. We wciąż krwawiącą dłoń chwyciła klucze, paczkę Malboro i w sekundzie przemknęła przez korytarz swojego domu. Nie była to długa droga. Mieszkała przecież w blokowisku. Od dziecka na trzydziestu metrach kwadratowych. Dorastała otoczona meblościanką, boazerią i starymi książkami. Lubiła to. Odnosiła wrażenie, że ta niewielka przestrzeń tylko zbliżała członków jej rodziny do siebie. Zanim trzasnęła drzwiami, usłyszała jeszcze niknące w powietrzu „dokąd idziesz?".

Wcisnęła guzik przy windzie.
Jedna, dwie, trzy sekundy. Czas dłużył się nieubłaganie. Zacisnęła zakrwawioną pięść i z całych sił uderzyła w drzwi. Kurwa!
Nie pozostało jej nic innego jak tylko pobiec schodami. Piętra zdawały się
nie mieć końca... Zdyszana wybiegła na dwór. Resztkami sił dotarła na plac zabaw znajdujący się tuż pod blokiem.

Usiadła na huśtawce i wyjęła z kieszeni papierosa. Odpaliła go tak, jak gdyby to był rytuał. Zawsze tu przychodziła. W chmurach dymu próbowała znaleźć rozwiązanie problemów, odnaleźć pocieszenie. Spojrzała w niebo. Księżyc połyskiwał na czarnym firmamencie. Srebrzył się w otoczeniu maleńkich gwiazd. Było wyjątkowo ciepło. To mogła być piękna, lipcowa noc...
Nie tym razem.

Spoglądając na piaskownicę, przypomniała sobie dzień, gdy się poznały... Dla pięciolatki wydawał się zwykłym, wakacyjnym porankiem. Niewiele różnił się przecież od innych. Dziś już wiedziała, że ta jedna chwila zmieniła życie ich obu. Ten jeden dzień, po którym nic już nie było takie samo. Majka- maleńka dziewczynka w czerwonej sukience. Z pucołowatymi policzkami i burzą loków na głowie. Zawsze w towarzystwie starszego brata, który nikomu nie dałby jej skrzywdzić. I ona- Alicja. Drobna,
z krzywo obciętą przez ojca grzywką.
W podartych szortach i żółtej koszulce
ze Smerfetką. Wyglądała jak chłopiec. I tak zwyczajne zdanie:
zagrasz ze mną w chowanego?.
Dziś nabrało tak innego wymiaru. Majka chce się przed nią schować.
Na zawsze. Od tamtego momentu miały siebie i przez te trzynaście lat były razem każdego dnia. Budując zamki
z piasku i zbierając kasztany. Na kacu po imprezie albo robiąc piżama party
w środku tygodnia. W radości i smutku. Płacząc po rozstaniach i ciesząc się trójami z matmy. Lata mijały, a one w duszy wciąż pozostawały tymi pięcioletnimi księżniczkami. Nierozerwalnie połączone grą
w chowanego. Pewnie dlatego tak uwielbiały przebywać razem. Czuły wtedy tę niewinną, dziecięcą radość, tę beztroskę. Gdy były obok siebie, nic im nie zagrażało.
A teraz? A teraz to wszystko miałoby się skończyć? Nie płakała. Chyba jeszcze nie była w stanie zrozumieć tego, co się dzieje.

Nerwowo zaczęła szukać w kieszeni mentosa. Majka nienawidziła zapachu tytoniu. Zawsze krzyczała: „Znowu palisz? Będziesz mieć raka!"
Co za paradoks...
Przecież za moment miały się spotkać. Ala zadrżała na myśl o tym, że zobaczy Majkę. Przez jej głowę przepłynęły setki myśli: Co mam teraz zrobić? Co powinnam Jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? 
Przecież nie będzie.

Jeszcze raz spojrzała na księżyc iskrzący się na nieboskłonie
i zaszlochała.                                                                                                                    

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 10, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DachWhere stories live. Discover now