3

66 5 0
                                    

Dzień rozpoczął się niezwykle spokojnie. Przeważnie budził mnie niebywale denerwujący, przyprawiający o ból głowy dźwięk budzika lub jeden z rodziców. Nawet na weekendach, no bo w końcu: "Śpiąc długo marnuje swój czas". Nie zamierzam się skupiać na tym jak to stwierdzenie jest bezsensu. Pierwszy raz od bardzo dawna mogłem po pobudce pobyczyć się w łóżku przeglądając social media, na które specjalnie często nie miałem czasu wchodzić, ale tego akurat nie żałuje. Pełno tam okropnie wyretuszowanych zdjęć jakiś kobiet o egzotycznych nickach, a nie sądzę, żeby były to obrazy, potrzebne mi do dalszego egzystowania.

Podczas tego oto leżenia zdałem sobie sprawę, że warto by było coś zjeść. Oczywistym stało się, że powędruję do kuchni. Niestety gdy zajrzałem do lodówki zdałem sobie sprawę, że wszystkie produkty, które posiadałem w lodówce umożliwiały mi zjedzenie jedynie posiłku, który wymagałby ode mnie nieco dłuższego przygotowania. Uświadomiłem sobie boleśnie sprawę z tego, że zawsze gotowała mi moja matka. Nie robiąc z siebie totalnej ciamajdy chciałbym tylko napomknąć, że nieco mniej skomplikowane potrawy jak kanapki, czy jajecznica byłem w stanie zrobić bez niczyjej ingerencji. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że miałem tutaj mieszkać sam przez najbliższe sześć lat to uznałem, że warto byłoby opanować tak trudną sztukę jaką jest gotowanie. A w jaki sposób można się czegoś nauczyć? Robiąc to cały czas i próbując.

Jeszcze raz zajrzałem co takiego mam w lodówce i pierwsze danie jakie przyszło mi do głowy to naleśniki. Mimo tego, że nie miałem okazji robić ich wcześniej to stwierdziłem, że to jest to. Zapytałem wujka Google o przepis i zabrałem się do pracy. Problem pojawił mi się już przy tworzeniu masy. Było w niej kilka kawałków skorupki od jajek, których za nic w świecie nie dało się wyjąć. Podczas słodzenia odkręciło mi się wieczko od pojemnika, w którym trzymałem cukier, więc zamiast dwóch łyżeczek w masie było ich tak na oko z 25 . Jednak najlepsze, podła siła wyższa zostawiła mi na koniec. Okazało się, że smażenie jest zdecydowanie jedną z moich mocniejszych stron. Niczego jakoś bardzo nie przypaliłem, a i samo obracanie naleśników było jakoś dziwnie proste. Wtedy przypomniałem sobie jak w telewizji jeden gość obracał naleśnik podrzucając go. No więc efekt tego był taki, że miałem naleśnika na pułapie i męczyłem się jakieś 15 minut aby go stamtąd zeskrobać. Niestety okrągła, żółta palma na suficie pozostała i prawdopodobnie będzie tam już na zawsze.

W trakcie gdy jadłem przesłodzone śniadanie, mój telefon, który wcześniej położyłem na stole, zawibrował. Pochwyciłem go, na ekranie widniała wiadomość od Armina, która brzmiała:

Gdzie ty jesteś?

No i się zaczęło. Nagłe przebłyski pamięci, kiedy to dnia wczorajszego umawiałem się z Arminem na dzisiaj, na godzinę 10.00. Panika. Pierwsze pytanie jakie zrodziło się w tamtym momencie w mojej głowie to: "Która jest teraz godzina?". Gorliwie modląc się w myślach aby moje oczy ujrzały jak najwcześniejszą godzinę wyłączyłem telefon z powrotem go włączyłem, tak aby wyświetliła mi się godzina. Wstrzymałem oddech i... 10.22. Masakra. Śniadania nie dokończyłem, porzucając je. Pobiegłem się ogarnąć i przebrać, pochwyciłem plecak leżący w przedpokoju, w którym przyjechałem.

Dobiegając pod boisko akademickie zobaczyłem, że tuż przed nim, na ławce siedzi Armin. Podbiegłem do niego i usiadłem zdyszany obok niego.

- Cześć. Boże. Przepraszam. Za. Spóźnienie. - powiedziałem między oddechami, ciężko dysząc.

- Nie no stary nic się nie stało. Nawet się nie zorientowałem kiedy minął mi czas. - zaśmiał się serdecznie, po czym odwrócił wzrok w stronę boiska.

Ewidentnie wpatrywał się w kogoś kto przebywał na terenie tego obiektu. Podążyłem za jego wzrokiem i ujrzałem mocno spoconego chłopaka z krótkimi, jasnobrązowymi włosami, które po bokach były przystrzyżone krócej, który grał w piłkę nożną prawdopodobnie ze swoimi znajomymi. Przez słońce, które mimo, że był 5 września świeciło tak mocno jak w jeden z najgorętszych dni w lato, mogłem zauważyć pot na jego ramionach i twarzy. Szczerze mówiąc dla mnie było to z deczka odrażające, ale Arminowi najwyraźniej się to podobało, bo patrzył na niego jak na najpiękniejszy obrazek jaki w życiu widział. Na jago policzkach kwitły bujne rumieńce, ale czy były one od widoku tego typa, czy może jednak od upału to ja już niestety nie byłem w stanie stwierdzić.

Hear The StarlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz