Prolog

65 0 1
                                    

Rok 2003

Carol

Siostra w ostatnim czasie bardzo podupadła na zdrowiu. I choć zawsze byłyśmy ze sobą bardzo zżyte, niemal nierozłączne, to wiedziałam, że w ostatnim czasie jest gorzej. Złośliwy nowotwór w ciągu ostatnich dwóch miesięcy dał się we znaki. Sara bardzo schudła, gdyż już jakiś czas temu zauważyłam, że utraciła swoje charakterystyczne krągłości. Stratę wagi próbowała zatuszować poprzez za duże ubrania. Często podbierała rzeczy z szafy swojego męża - Patricka. Takie jak ogromne bluzy, które wręcz wisiały na jej wątłej sylwetce. Po licznych zabiegach straciła także większość swoich ciemnych włosów, które w wyniku chemioterapii zastąpiła peruką.

Dziewczyna całkowicie straciła apetyt, dlatego tak często jak mogłam podwoziłam Sarze ugotowane przeze mnie różne pyszności i wręcz wpychałam je jej do buzi. Martwiłam się o nią jak nigdy dotąd, gdyż wiedziałam, że będzie trudno. Z dnia na dzień było coraz gorzej, a jedyne co zostało to nadzieja. Chociaż jak mówią nadzieja matką głupich.

Sara zawsze była urodzoną optymistką i nawet w momencie, gdy dowiedziała się o swojej chorobie nie zmieniła swojego zabieganego trybu życia. Liczne wyjazdy służbowe, zakupy czy wieczorne imprezy były u niej na porządku dziennym. Wielokrotnie próbowałam przekonać ją, aby trochę zwolniła. Aby zdała sobie sprawę, że to nie przelewki. Na co ona zbywała mnie machnięciem ręki lub tekstem "I tak już nic nie zrobię. Nie ma na to cudownego lekarstwa, które nagle niesamowicie mnie uzdrowi, więc chcę się cieszyć życiem póki mogę". I tak temat się kończył, gdyż kolejne próby jego podjęcia były całkowicie pozbawione sensu. Sara oprócz tego bywała bardzo uparta i trzymała się tego, co postanowi. Wobec czego nie napierałam na nią, gdyż byłam świadoma że nic nie wskóram. Zawsze miałyśmy bardzo dobry kontakt. I wiedziałam, że przejdziemy przez to razem.

Uwielbiałam odwiedzać ich dużą willę na przedmieściach. Czułam się tam jak w drugim domu i zawsze byłam w nim mile widziana. Ta pozytywna energia, którą emanowała ta rodzina wprawiała mnie w dobry nastrój. Ukazywała moje niespełnione marzenie, jakim było stworzenie rodziny. A to właśnie rodzina była moim największym pragnieniem mimo tego, że coraz bardziej prześladowała mnie myśl, że jest to niemożliwe. Od dłuższego czasu starałam się o dziecko z moim narzeczonym - Joshuą, ale bez skutku. Swoimi obawami podzieliłam się z moją siostrą, gdyż myśl o byciu bezpłodnym była dla mnie nie do przyjęcia. Jakby cały świat się zawalił. I to właśnie Sara była wtedy przy mnie, wspierała mnie i zapewniała, żebym przestała o tym myśleć i zaczekała jakiś czas. Mówiła, że za dużo o tym myślę i nastawiam się negatywnie,a wciąż istnieje szansa. Jeśli nie, to adopcja. I na razie przyjęłam za priorytety inne rzeczy, które są ważniejsze. Stwierdziłam, że nie będę się spieszyć. Gdyż myśl o tym rozwalała mnie na kawałki.

Do tej pory pamiętam narodziny jej córeczek: Anny i Diany, które wprowadziły światełko w moim życiu. Uwielbiałam się nimi opiekować i jak często mogłam przyjeżdżałam w odwiedziny, aby wyręczyć w ich opiece małżeństwo lub załatwić im wolny wieczór. Byłam pierwsza do pomocy. Dotyk tych malutkich dziecięcych rączek, tej delikatnej skóry niemowląt sprawiał, że zapominałam o wszelkim złu na całym świecie. Widok śmiejących się bobasów był dla mnie największym prezentem i chociaż przez chwilę mogłam poczuć się trochę w roli matki.

Najbardziej jednak boli mnie w tym wszystkim to, że o najgorszym dowiedziałam się tak późno. Bolało mnie to, że siostra ukryła przede mną tak istotną rzecz, jaką był jej stan zdrowia. Próbowała walczyć z tym sama. Co według mojej opinii było zwykłym przejawem głupoty. Dowiadując się o tym czułam się tak, jakby ktoś zadał mi cios nożem w plecy. Starałam się zachować zimną krew. Jednak sam fakt: Po prostu mi o tym nie powiedziała. Nie powiedziała o czymś tak istotnym. Tak samo jak zataiła to przed swoim mężem. Ukrywała to przed nami latami, a jej wymówką na to wszystko było "Nie chciałam was martwić i chciałam po prostu normalnie żyć. Nie potrzebuję współczucia."

Takie zachowanie zupełnie nie było w jej stylu. Zawsze dzieliłyśmy się ze sobą wszystkim. Nie miałyśmy między sobą żadnych tajemnic, jednak mimo braku akceptacji jej decyzji starałam się nie pokazywać po sobie żalu. Z drugiej strony jestem pewna, że chciała po prostu aby jej szczęśliwe życie pozostało bez zmian. Ale do końca nie potrafiłam zrozumieć jej decyzji.

Zauważyłam też, że ukrycie tego było powodem dużego napięcia w jej małżeństwie. Patrick mimo wszelkiego wsparcia, które starał się jej zapewnić obwiniał siebie za całą sytuację. Czuł się zraniony brakiem zaufania, jakie okazała żona. Obwiniał siebie i wszczynał drobne sprzeczki, które do niczego dobrego nie prowadziły. Momentami wydawał się być bardzo nieobecny. Jakby trapiło go o wiele więcej niż chora żona. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Swoje smutki zaczął topić w alkoholu, gdyż często odbierałam w piątkowe wieczory telefony od pijanego Patricka, po którego głosie można było usłyszeć smutek, a także bezradność całej sytuacji. Przyjeżdżałam wtedy i dużo rozmawialiśmy. Starałam się dotrzymać mu towarzystwa w tych wszystkich złych chwilach. Gdyż siedzieliśmy w tym razem. Parę ostatnich tygodni spędziliśmy właśnie w barze wspominając stare czasy, kiedy wszystko było takie proste i można powiedzieć, że wręcz idealne. Z mężem mojej siostry zawsze dobrze się dogadywałam. Przyjaźniliśmy się od lat i wiedziałam, że ja także mogę na nim polegać. Byłam na bieżąco z wszystkimi zabiegami i wizytami lekarskimi Sary, a sytuacja wydawała się stabilna, dopóki nie zderzyłam się z prawdą.

Nieświadoma powagi całej sprawy już parę miesięcy wcześniej dostrzegłam, że coś jest na rzeczy, gdy pewnego dnia złożyłam jej niezapowiedzianą wizytę w środku tygodnia. Często odwiedzałam ją, jednak w owym tygodniu byłam dosyć zalatana więc nie zdążyłam nawet poinformować o swoim przybyciu. Od razu zauważyłam auto na podjeździe, wobec czego byłam niemalże pewna, że moja siostra jest w domu. Weszłam więc do przestronnego domu i pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła była ta dziwna cisza, otaczająca salon, który wiecznie tętnił życiem poprzez muzykę wydobywającą się z olbrzymich kolumn. Mąż Sary miał bowiem wyrafinowany gust ( sam także zajmował się muzyką, nauczał w jednej z najbardziej prestiżowych szkół muzycznych w kraju ) wobec czego w domu nigdy nie było cicho. Zaniepokoiło mnie to. Zaczęłam wołać siostrę, jednak bez rezultatu. Po krótkich bezskutecznych poszukiwaniach doszłam do wniosku że może ich nie ma, a dom zostawili otwarty. Sięgnęłam więc do torebki po mój telefon w celu poinformowania o tym siostry, gdy w tym samym czasie usłyszałam odgłos cichego szlochu dobiegający z jej sypialni. Udałam się w tym kierunku i przez uchylone drzwi zauważyłam zapłakaną dziewczynę.

Siedziała na łóżku trzymając twarz w dłoniach, a jej szkliste łzy moczyły aksamitną, żółtą pościel. Wyglądała tak smutno i bezsilnie, a ja cichym krokiem weszłam do pokoju i objęłam ją ramieniem.

- "Sara do cholery przecież widzę, że coś jest nie tak. Powiedz mi, co się dzieje" - powiedziałam z odrobiną zdenerwowania w głosie.

Jej ciało drżało, a płytki oddech czułam na swoim karku. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Tak, jakby stres zawładnął całym jej ciałem i odebrał mowę. Zaczęłam głaskać ją po plecach, jak to zwykle była robić nasza mama, gdy działo się coś złego. Jakby dzięki temu miały minąć wszystkie troski. Dając jej tym chwilę na uspokojenie się. Po chwili milczenia dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała mi w oczy. Wyglądała tak żałośnie i słabo, że aż poczułam drobne ukłucie w sercu. Przez głowę przemknęła mi myśl, że powinnam była zjawić się tu wcześniej.

- Jaaa... Wróciłam od lekarza - zaczęła przez łzy cichym głosem. - zrobił mi USG, zbadał. No wiesz jak to zawsze bywa. Doktor Smith był taki cichy podczas tej wizyty i wyczuwałam dziwne napięcie, wobec czego zapytałam go czy wszystko jest w porządku - kontynuowała, podając mi wyniki badań wypisane na kartce papieru - Rak rozprzestrzenił się poza trzustkę, nacieka okoliczne naczynia krwionośne i może przedostawać się do węzłów chłonnych. Konieczna jest w tej sytuacji interwencja chirurga. To wszystko mnie przerasta. Ja naprawdę się boję, bo nie ma innego wyjścia - wyznała.

Po tej długiej rozmowie zatkało mnie. Za parę dni moja starsza siostra przejdzie bardzo skomplikowaną operację, jaką będzie wycięcie guza. Nie ma innego sposobu na uzdrowienie. To wszystko zaszło za daleko, a brak jakiejkolwiek poprawy uzmysłowił mi jedno. Nie ma innego wyjścia, a od tego naprawdę zależy jej życie.

Kim ja tak naprawdę jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz