Rozdział 4

6 0 0
                                    

Sara

listopad, 2003

      Przestrzeń wokół mnie spowija mrok. Nie jestem w stanie drgnąć, czy ruszyć którąkolwiek z części mojego ciała nawet o milimetr. W mojej głowie rozbrzmiewa tylko jeden, głuchy dźwięk. To chyba szpitalne urządzenia, które hardo starają się utrzymać mnie przy życiu. Walczą za mnie i zdaje się, że na razie dobrze im to wychodzi. Powoli zyskuję świadomość tego, gdzie jestem i co tu robię. Mimo, że nadal nie posiadam wystarczającej siły, aby podnieść ciążące powieki usiłuję otworzyć oczy i dać jakikolwiek znak życia. Chcę, żeby wiedzieli, że wciąż jestem tu z nimi. Wysłać jakiś drobny sygnał, że zwyciężyłam tą walkę i jestem gotowa żyć dalej.

Ciemność. Widzę tylko ciemność, otaczającą mnie z wszystkich stron. Jak długo jeszcze będę musiała tak trwać, aby się obudzić?

Nagle mroczny obraz bezkresnego mroku zostaje zastąpiony przez kolorowe urywki. To wspomnienia. Wydają się one tak rzeczywiste, że całkowicie daję się im ponieść. To krótkie urywki momentów - chwil, kiedy jestem naprawdę szczęśliwa. Siedzę otoczona ramieniem mojej bratniej duszy, a na moich kolanach spoczywają moje dwa największe skarby. Delektuję się tymi barwnymi wspomnieniami w głębi duszy śmiejąc się sama do siebie. Nagle jednak mój spokój zostaje zakłócony. Obraz zaczyna się rozmazywać. Gdy spoglądam za siebie nie ma za mną już nikogo. Gdzie podział się Patrick? Próbuję go zawołać jednak nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Wielka gula w gardle narasta przykrywając ogromną panikę, która wzrasta z każdą sekundą tej szalonej nieracjonalnej rzeczywistości. Spostrzegam wtedy, że jedyne co widzę to mrok i ogromnie żółto-pomarańczowe iskrzące się płomienie. Dzieci krzyczą, wołając o pomoc, a ja bezradna nie mogę ruszyć się z miejsca. Moje nogi są jak z waty. To strach objął nade mną kontrolę i doszczętnie mnie pochłonął.

- Patrick, gdzie jesteś? - krzyczę, próbując zostać wreszcie usłyszana.

- Jestem tutaj. Spokojnie skarbie, to tylko okropny sen - słyszę niski basowy głos, który z pewnością nie jest tym, który mnie uspokaja.

W chwili, ktoś silnie łapie mnie za rękę z całej siły ściskając mnie za nadgarstek.

- Dobrze wiemy, że już dawno powinnaś wybrać właśnie mnie, dlatego teraz słono za to zapłacisz - kontynuuje mężczyzna głośno przy tym oddychając.

Mężczyzna nie daje za wygraną i rozpoczyna majstrowanie przy okolicach dożylnej kaniuli, która od parunastu dobrych godzin podtrzymuje mnie przy życiu dostarczając substancje odżywcze. Nie mam siły nic zrobić, więc w żałosny sposób próbuje krzyczeć, jednak z mojej krtanie wydobywa się tylko głuchy jęk. Gdybym tylko miała więcej siły.

Samotny mężczyzna zauważa moją próbę reakcji i natychmiastowo zakrywa moje usta dłonią tym samym zamykając mój jedyny dopływ powietrza. Wpadam w panikę , jednak kurczowo trzymając się plastikowej poręczy szpitalnego łóżka próbuję rzucać się i wierzgać nogami, tak aby mój napastnik odpuścił. Mimo wszystko wiem dobrze, że moje poczynania są skazane na porażkę. Osłabienie coraz bardziej daje się we znaki, a ja powoli odpuszczam, zyskując świadomość, że nie żadnych szans. Zostałam pokonana.

Tępo wpatruję się w osobę obok mnie, jednak mój wzrok zawodzi. Obraz jest rozmazany i nieczytelny, ale udaje mi się zapamiętać czarny cylinder i czarne okulary przeciwsłoneczne, które w większości zasłaniają twarz oprawcy.

Mężczyzna kładzie na swoich kolanach skórzaną aktówkę. Zamaszyście otwierając ją wyłania się z niej niezliczona ilość strzykawek, paręnaście rolek bandażów, a także różnej wielkości i pojemności fiolki zawierające chemiczne roztwory o nieznanym pochodzeniu. Przeczuwam, że nie jest to zwykła apteczka, tylko coś znacznie gorszego.

W tym samym momencie rozlega się donośny dźwięk, który oznacza obniżenie aktywności serca. Bóg wysłuchał moich próśb i teraz wzywa moich bliskich aniołów stróżów. W środku mnie zapala się iskierka nadziei, że ten chory pojeb w czarnej masce zostanie schwytany. Jednak nie myślę o tym zbyt długo, ponieważ zauważam, że zestresowany mężczyzna w pośpiechu wyjmuje ze swojej obskórnej aktówki ciemne opakowanie wypełnione pastylkami. Obraz rozmazuje mi się przed oczami mimo wszystko jednak dobrze wiem, że nie jest to nic dobrego. Moją głowę wypełniają sceny z wielu filmów sensacyjnych, w których właśnie takie różne kolorowe piguły całkowicie otumaniają ofiarę, dzięki czemu sprawiają, że ta staje się jeszcze bardziej bezsilna i podatna na wpływ oprawcy.

Nie pozwolę na to. Nie dam mu uzyskać tego, czego chcę.

Napinam każdy milimetr mojego ciała i uparcie łapię się jednej z poręczy szpitalnego łoża. W tej chwili czuję strach i ogromną panikę, bo nie jestem w stanie określić do czego może posunąć się ten mężczyzna. W momencie postanawiam sobie jedno: nie dać za wygraną. Nagle jednak mój strach zastępuje przerażenie.

W sekundę zostaję złapana za gardło, a moje ręce związane za pomocą zwyczajnego sznurka. Zaczynam się duszić próbując otwiorzyć usta, aby złapać chociaż trochę świeżego powietrza. Tego właśnie oczekiwał facet i natychmiastowo przystępuje do działania wsypując mi do buzi gorzkawy proszek. Odrazu mój przełyk wypełnia specyficzna gorycz, a ja jeszcze przez chwilę krztuszę się, próbując zaczerpnąć oddech. Głowa staje się ciężka, a świat wokół mnie niewyraźny i pozbawiony kształtów. Wpadam w czarną otchłań, która coraz bardziej i bardziej wciąga mnie powodując, że tracę kontakt z rzeczywistością. Powieki z każdą sekundą stają się coraz cięższe, aż w końcu daję się ponieść tej szalonej wizji i znikam.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 21, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Kim ja tak naprawdę jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz