Ubieram swój biały wyprasowany kitel i poprawiam przywieszkę. Dopijam jeszcze kawę z białego kubka i odstawiam go do zlewu. Kieruje się do wyjścia z gabinetu. Rzucając okiem na wnętrze stwierdzam, że należy tu posprzątać. Naciskam klamkę i zamykam za sobą drzwi. Przechadzam się korytarzem kliniki.
-Dzień dobry, pani ordynator.- zwraca się do mnie jedna z pielęgniarek. Nigdy nie mogę zapamiętać ich imion. Jest ich tutaj tak dużo, a każda prawie to blondynka.
-Dzień dobry.- odpowiadam krótko i idę dalej, wkładając ręce w kieszenie kitla.
Przejęłam kilku pacjentów od chłopaka, który sobie z nimi niestety nie radził. Nie dziwie mu się. Mamy ostatnio wielu pacjentów, i coraz więcej przybywa. Dbam o to aby mieli fachową opiekę. Tego chciałby mój ojciec i tego mnie uczył do zawsze. Troski o drugiego.
Czuje w kieszeni wibracje mojego telefony. Wyjmuje go z nadzieją, że to moja malutka Lauren. Napisałam do niej, co napisałam. Mam do niej okropny żal o wczorajszy wieczór. Kiedy w końcu dla kogoś zmiękłam, i chcę się spotkać, ta osoba mnie wystawia. W najlepszym stylu. Bez słowa wyjaśnienia i dania oznaki życia. Bądźmy szczerzy. Zależało mi na niej. Cholernie. Nie była mi obojętna od pierwszej jej wizyty tutaj. Od samego początku mi się spodobała. Brzmię jak zbok. Jednak coś było w tej dziewczynie. Nie wiem czy to jej oczy, czy charakterystyczny uśmiech, ale przyciąga mnie do siebie jak magnez. To silniejsze ode mnie.
Wchodzę do pierwszej sali i witam się grzecznie z pacjentami. Podchodzę do pierwszego łóżka, zapadając serie pytań, na które dostaje odpowiedzi niezwłocznie i zapisuje kilka swoich uwag na tabliczce przywieszonej przy łóżku. Postępuje tak z kolejnymi pacjentami. Do momentu kiedy wychodzę z sali. Mijam kolejnych ludzi. Odwiedzających, pracowników, pacjentów.
-Ah, pani ordynator!- zagaduje mnie jeden ze starszych pracowników. Jest tutaj onkologiem, najlepszym w regionie.
-Dzień dobry, Jakub.- uśmiecham się lekko, nie będąc w nastroju nawet na taki uśmiech.
-Ktoś chyba wstał lewą nogą.- żartuje mężczyzna.
-Masz racje, nie wyspałam się.-
- Mam prośbę. Mam kobietę po ataku i dziewczynę ze wstrząśnieniem mózgu.- unoszę brew i zakładam ręce na piersi.- Proszę się tak nie patrzeć. Dziewczyna przyjechała do nas wczoraj. Spadła ze schodów. Nie miał jej kto wziąć. To nie moja specjalność, a mam tez innych i...--Tak, wezmę ją.- wcinam mu się w zdanie.
-Wspaniale. Sala 306, jest sama. Zatem, miłego dnia.- porzegnał się grzecznie i ruszył w swoją stronę.
Zrobiłam to samo tylko, że w kierunku sali 306. Wstrząśnienie mózgu, pewnie kilka siniaków i zadrapań. Standardowe obrażenia przy takim urazie. Jednak dobrze, że nic nie złamała. Trzydniowa obserwacja wystarczy.
Kolejny raz sprawdzam swój telefon, jednak brak wiadomości. Rozczarowanie i ukłucie w sercu towarzyszyły przy każdej takiej czynności. Podobno czas leczy rany, więc i niech wyleczy moje. Muszę przyznać, że tęsknie za nią. Za przekomarzaniem, prezentami, wiadomościami. Za tym co było. Było.
Powoli przemierzam korytarze. Uśmiecham się do kilku dzieci po drodze, które pewnie przyszły tu wraz z rodzicami, w odwiedziny. Staje przed drzwiami i pukam, po czym naciskam klamkę i wchodzę do środka. Po prawej stronie na łóżku, przy oknie, siedzi dziewczyna w szpitalnej piżamie. Ma na głowie biała siateczkę, co oznacza rozcięcie na czole.
-Dzień dobry, obchód.- powiedziałam głośno i szorstko. Dziewczyna nawet na mnie nie spojrzała.
Wzięłam kartę, zawieszoną przy łóżku do ręki.
Ona tu jest. Siedzi przede mną, wpatrując się w okno. Czuje radość? Czuje... Sama nie wiem co czuje. To takie pokręcone. Jednak jestem w pracy muszę zachowywać się profesjonalnie. Profesjonalizm przede wszystkim.
-Lauren, musisz się położyć. Nie wolno ci siedzieć.- upomniałam ją, już delikatniej. To moja malutka.
Lauren powoli odwraca w moja stronę głowę, podpierając się na lewej ręce. Otwiera szerzej oczy kiedy jej wzrok napotyka mój. Czuje w brzuchu stado galopujących koni, a serce przyspiesza. Czuje jak robię się czerwona. Czekam na jej ruch.-O mój Boże.- wydobywa się z jej ust. Zasłania je wolną ręką, a ja podchodzę do niej bliżej, stając na przeciwko łóżka, lewą strona do okna.
Zielonooka powoli wstaje, widać na jej twarzy, ze sprawia jej to ból.Stoimy teraz naprzeciwko siebie, lustrując się wzrokiem. Rzucam kartę na podłogę i w nagłym przypływie adrenaliny i odwagi, łącze nasze usta w pocałunku.
KONIEC
