rozdział szósty.

973 108 134
                                    

Will wrócił do pracy, ale w jego głowie bezustannie panował zamęt. Wciąż myślał o Nico, tańczącym z przeznaczoną mu kobietą oraz o dziewczynie, która w ogóle rozpoczęła cały ten mętlik w jego duszy, sugerując, iż chłopcy do siebie pasują. Odrzucał wizje siebie na miejscu Reyny, które uparcie nawiedzały go w dzień i w nocy, ale one ciągle wracały i wracały, przez co Will zwyczajnie nie mógł ich od siebie dłużej odpierać. Było to już po prostu bezsensowne.

Nie mógł tego dłużej robić też dlatego, że już wiedział, że tak naprawdę chciał wtedy zatańczyć z Nico.

Ale nie, to nie... To raczej nie to, prawda...? To ta dziewczyna... Tylko żartowała i wszystko pomieszała... Wcale nie chciał z nim tańczyć, co to, to nie...

– Hej, Solace – usłyszał nagle po swojej lewej. Podskoczył i spojrzał w stronę, z której dochodził ciepły, niski głos.

Nico di Angelo stał oparty o jeden z filarów i patrzył na młodego artystę z lekkim uśmiechem. Solace starał się odpowiedzieć tym samym, jednak po nieprzespanej nocy raczej słabo mu to wyszło. Na ten widok syn szlachcica zmarszczył lekko brwi i, choć Will nie był tego do końca pewny, w jego oczach na chwilę zamigotało zmartwienie. Równie dobrze mogły to być omamy senne.

– Pójdziesz ze mną do ogrodu? – zapytał syn Hadesa po chwili ciszy. – Nudzę się.

Will kiwnął głową i odłożył pędzel na ziemię. Musiał przerwać malowanie żółtej róży, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz z ulgą wyszedł na świeże powietrze.

– Podobało ci się na balu w sobotę? – zapytał ciemnowłosy, zaraz po tym, jak oboje usiedli w swoim standardowym miejscu przy stawie.

– Tak – Solace odpowiedział niemrawo. – Poznałem Percy'ego i... parę innych osób. I było dobre jedzenie.

– A ja – zaczął Nico, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. Na jego ustach jaśniał delikatny uśmiech. – W tajemnicy powiem ci, że raczej się tam nudziłem.

Te słowa nieco rozbudziły Williama i, choć za żadne skarby nie chciał się do tego przed samym sobą przyznać, to zdanie wypowiedziane przez ciemnookiego poprawiło mu humor na resztę dnia. 

→→→→→❁❁❁←←←←←

Następne dwa tygodnie mijały powoli i z mozołem, ale dla Willa był to jednocześnie bardzo pracowity czas. Zdecydowanie udało mu się zrobić więcej, niż zazwyczaj i nie ukrywał, że był z tego powodu bardzo dumny. Od początku kolejnego tygodnia rozpoczynał pracę na wyższych partiach ściany, a do tego potrzebne były specjalnie do tego przygotowane liny i deski. Will jeszcze nigdy nie pracował w taki sposób, był dlatego bardzo podekscytowany.

W ten dzień przyszedł do rezydencji Buio godzinę wcześniej, aby wszystko na spokojnie zrozumieć. Chłopak, mniej więcej w jego wieku, o kręconych włosach i bardzo ciemnych oczach, o elfiej uroczej twarzy, okazał się być bardzo dobrym nauczycielem i kiedy było już po wytłumaczeniu, William z zupełnie nową i dwa razy większą energią począł malować. Postanowił wprowadzić do swojego dzieła postaci ludzkie. Przyniósł nawet ze sobą szkice, przygotowane wcześniej w domu.

William pracował już od dwóch godzin, gdy do Sali wszedł Nico i gdy tylko zobaczył, że jasnowłosego młodzieńca nie ma nigdzie w zasięgu jego wzroku, zatrzymał się zaskoczony. Obrócił się dwa razy wokół własnej osi, po czym ze zmarszczonymi brwiami szybko udał się do jadalni.

– Ojcze – blondyn usłyszał po chwili z jadalni. – Gdzie jest Will? Rozchorował się?

Następnie dało się słyszeć gromki śmiech pana Hadesa ikroki. Ojciec i syn pojawili się w drzwiach do Sali i pan Buio wskazał synowiWilliama, zawieszonego pod sufitem, wśród kilku grubych lin. Solace pomachał imobu z szerokim uśmiechem. Na ten widok Nico zareagował ostrym rumieńcem i zarazuciekł z powrotem do jadalni.

farby i cienie. raggio di oscurità. | solangelo.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz