| prolog |

296 19 1
                                    

Harry, jak wiadomo, nigdy nie należał do miłośników wakacji. Szczególnie od momentu, kiedy w jego ręce trafił szykowny list, z herbem, zawierającym dumne godło Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Od tego pamiętnego, letniego dnia, dwa miesiące stały się jeszcze gorszą, wydawałoby się, że nieskończenie długą udręką. Pod wiecznie czujnym okiem Dursley'ów nie dane było mu odpocząć, czy nawet odrobić zadanych mu wakacyjnych prac domowych.

Mimo wszystko od kiedy został przyjęty do Hogwartu, dzięki najlepszemu przyjacielowi, Ronowi, wakacje przestały być owiane aż taką udręką, jaką zwykły przez ostatnie lata. Aczkolwiek, mimo wielkich chęci, Potter musiał przeżyć jeszcze pare dni w domowym terroru, zanim przyszło mu spotkać się z przyjacielem.

W tym roku miał udać się do Zakonu, wraz z Weasley'ami i Hermioną. Dowiedział się o nim już pod koniec roku szkolnego, co za tym idzie, myśli, o zakonie pod nazwą Feniksa, były stałym punktem skupienia Harry'ego. Pragnął dowiedzieć się już, na czym polega sprawa, i z czym w ogóle się to je. Zdenerwował go brak niewiedzy.

Dlatego też, teraz, zamiast w zakonie, z ojcem chrzestnym i bliskimi mu osobami, siedział w zaciszu swojego pokoju, celebrując kolejne minuty do swoich urodzin. A przynajmniej taki był jego plan, bo uprzednio Morfeusz postanowił złapać Harry'ego w swoje sidła.

Jednak i jemu najlepiej to nie wyszło.

Potter zdążył wyswobodzić się z przysłowiowych sideł, co wyszło mu nad wyraz skutecznie, do tego stopnia, że aż pochwalił siebie w myślach za ostaniu się przy przytomności. Nie wiedział czemu, ale co roku wolał zostawać przytomny przy pierwszych sekundach dnia jego urodzin.

Jednak nie osiągnął stanu pobudzenia z własnej woli. Przyczyną nagłego oprzytomnieli się Harry'ego, był dość głośnawy dźwięk dochodzący go jego uszu. Założył, że prawdopodobnie wywodził się od czegoś, co możliwie odbiło się od szyby.

Ku rozczarowaniu chłopca o kruczoczarnych włosach, gdy porwał się do okna, nie zastał tam za wiele. Harry jednak słonego zapału nie posiadał — bo ciekawość stale wypędzała niechęć — i z nutką nadziei, iskrzącą po cichutku w jego głowie, domagającą się atencji, dokładnie zaczął doglądać się okiennej klacie za szybką. Przeanalizował metalowe pręty, potem framugę okna, i kawałek otoczenia, które oświetlała nocna latarni. Potem ponownie zrzucił wzrokiem na framugę i...

— Eureka! — szepnął cichutko, tak, że dosłyszała go tylko Hedwiga, i chwytając pospiesznie za drewnianą klamkę uchylił okno. Czy w sumie ktoś inny mógłby go dosłyszeć? Jego wujostwo wydawało się mieć tak mocny sen, że prawdopodobnie, okropny odór łajnobomb miałby trudności z wyprowadzeniem ich ze snu. Powinien kiedyś spróbować to zrobić, że też nigdy wcześniej na to nie wpadł...

Potem zabrał wypatrzony list. Zrobił to szybko, najszybciej jak potrafił, tak jakby bał się, że to co chciał złapać, wybuchnie albo conajmniej wyparuje.

Przecisnął rękę miedzy szczelinę w odchylonym wcześniej oknie — bo niestety pręty skutecznie utrudniały mu otworzenie okna po całości — i ujął list w ręce.

Przez chwile mocno zaczął zastanawiać się, w jaki sposób Świstoświnka Rona, wydobyła z siebie tak cichy odgłos, przy okazji nie klinując się w żadnym z klat. Chyba, że był to przypadek, a sowa tak na prawdę, leży gdzieś na dole i mentalnie przygotowuje się do odlotu. I czemu nie zdecydowała się tu zostać. Podobnie jak jej pan dążyła zamiłowaniem do jedzenia i wyciągała przysmaki od Harry'ego, powodującym tym złość Hedwigi.

Jednak gdy już jego oczą ukazał się list, zaczął jeszcze bardziej powątpiewać w autora. Przez myśli umknęło mu, że tak starannie zapakowana koperta, może być autorstwa Hermiony, nie Rona. Szybko jednak zmienił teorie, nawet ona nie tworzyła tak wysublimowanych listów.

 mysterious letter | drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz