Takie skutki picia... piwa (cz. 2.)

396 53 107
                                    


          Zawód jest tym boleśniejszy, im mocniej zależy nam na osobie, która do niego doprowadziła. Mikołaj zaś jest najważniejszą osobą mojego życia. Jest jego częścią, istotą, silnym jego trzonem, który spajał wszystko inne przez miłość jaka płynęła w nas i między nami.

         Nasz związek nigdy nie był perfekcyjny w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu. Ta perfekcja rodziła się w naszej interpretacji jako doskonałość w niedoskonałości, wynikająca z uczucia, z samego faktu obecności i istnienia tej drugiej osoby. Jednak ktoś patrzący z perspektywy widza mógłby pokręcić głową, stwierdzając z pełnym współczucia spojrzeniem, że to wypadkowa tylko bólu, cierpienia i problemów. I w pewnym stopniu byłaby to prawda. Ale czy piękno nie rodzi się z cierpienia? Czy potykając się nie wstajemy silniejsi? Bogatsi wewnętrznie, piękniejsi przez doświadczenia?

         Próbuję przez ten wstęp dotrzeć do tego, iż niejednokrotnie sprawialiśmy sobie ból, zwłaszcza w pierwszym roku naszej relacji. Robiliśmy to bardziej lub mniej świadomie, jednak to występowało. Uczyliśmy się ze sobą egzystować. Z zakazem, który był między nami, z moją zasadniczością, z jego chorobą. Jednak, doprawdy niewiele było momentów, w których zawodu byłby mniejszy niż ten, który w tamtej chwili odczuwałem. A jeśli miałbym surowo precyzować, wymieniłbym jedynie pojedynczą sytuacją, gdzie tenże był większy. I nie wykluczam tego, że byłem niesprawiedliwy, że być może moja reakcja była przesadzona. Nic jednak nie potrafiłem zaradzić na to, że odczuwałem niepodobny mi gniew wobec tego, że tak lekkomyślnie podszedł w tamtym momencie do własnego zdrowia. Że tak niepoważnie naraził się na konsekwencje. A przecież doskonale zdawał sobie z nich sprawę, przecież sam przez tyle czasu praktykował bezwzględną abstynencję. Przecież sam wpadł na pomysł soku porzeczkowego, który stał się nieodłącznym elementem naszych toastów i spokojnych, melancholijnych wieczorów pod kocem, przy kojącej, delikatnej muzyce.

         Nie miałem pojęcia ile wypił. Upił się, to widziałem na pierwszy rzut oka. Jednak, zważywszy na to, że długi czas nie spożywał alkoholu, mógł odczuć mocniejsze jego działanie już przy niewielkiej ilości. Czy zaś niewielka ilość mogła mu mocno zaszkodzić? Ktoś mógłby powiedzieć, że nie. Ja jednak skłaniałem się do stwierdzenia, że jeśli organizm tą konkretną porcją potrafił stracić trzeźwość i zdolność do utrzymania sztywnej pionowej postawy bez choć lekkiego chwiania się, to owa porcja mogła wywołać przykrość konsekwencji.

         Stałem więc tylko, czując tę ciężkość zawodu, która z całą pewnością malowała się w moim spojrzeniu i nie byłem w stanie wykrzesać z siebie innych słów, ponad jego cicho wyszeptane imię. Stałem i modliłem się, by to wszystko nie zaburzyło tej równowagi, którą tak wspaniale osiągnął.

         Mikołaju, jak mogłeś postąpić tak lekkomyślnie?

         Nie zwracałem uwagi na Daniela, który przecież również był w tym pomieszczeniu. Czy go winiłem? Nie powinienem... Mikołaj był dorosłym mężczyzną, będącym w stanie dokonywać racjonalnych decyzji. W remisji choroby już od roku. Nie wiedziałem, co prawda, jaki był przebieg ich spotkania. Mogłem domyślać się tylko, że Daniel odwiedził Mikołaja, mając przy sobie alkohol. Dziś, jeśli dobrze pamiętałem, odbierał wyniki matur, więc miał powód do świętowania.

         Nic nie mogłem jednak poradzić na to, że czułem złość wobec tego chłopca za to, że sprowokował tę sytuację, że przyszedł tutaj z tym piwem, że...

         Byłem niesprawiedliwy. Niesprawiedliwą istotą ludzką, dla której owa słabość względem własnych emocji i uczuć była cechą charakterystyczną. Ileż to razy człowiek w swoim życiu dawał obezwładniać się przez to, co zalewało mu umysł i serce. I to pomijając wszelkie zaburzenia i choroby. Ileż razy zaślepiała nas w naszych życiach złość, zazdrość, radość, miłość...

Pośród tęczy mieszkają i czarne jednorożce.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz