Nadzieje.

560 57 89
                                    


          Bałem się. Cholernie bałem się tej wizyty. A raczej tego, co za sobą poniesie. Co zapoczątkuje. Nie umiałem pozbyć się własnych oczekiwań. A miałem wielkie. Bo, cholera, od dwóch lat nie wydarzyło się nic. Odkąd pamiętam, nie miałem takiej remisji. Najdłuższe trwały do tygodnia. A teraz czułem się po prostu dobrze. Jak każdy normalny człowiek. Jedynie te leki i przypominajki włączone w telefonie, żeby je brać, przypominały mi, że ciągle coś mi jest. I właśnie miałem próbować je odstawić.

         – Wszystko przeprowadzimy spokojnie – mówił mi Piotr, a ja kiwałem głową ze zrozumieniem. – Nie można tak po prostu tego uciąć i przestać brać. Dawki będziemy sukcesywnie zmniejszać. Zanim wyeliminujemy je całkiem... chwilę to potrwa. Bo trzeba je jednocześnie równoważyć. Z lamotryginą zmniejszać będziemy wolniej, ponieważ dawka kwetiapiny, którą pan przyjmuje jest dość wysoka.  Afobam nie był panu potrzebny już od roku, więc tym się martwić nie musimy.

         Byłem podjarany. I tak naprawdę nie słuchałem tych słów, które miały na celu nieco ostudzić mój zapał. Ani od Piotra, ani od Cezarego.

         – Mikołaju – mówił do mnie, spokojnie – nie traktuj tego jako wyzwanie dla siebie. Tu nie chodzi o wyeliminowanie choroby, a o sprawdzenie możliwości mózgu przez odnotowanie czasu remisji bez wspomagania farmakologicznego. Pamiętaj, że...

         Ale przecież ja nie słuchałem. Przytakiwałem mu, czepiając się ciągle tego jednego stwierdzenia, które padło i z jego ust, i z ust mojego obecnego lekarza. Że to może minąć. Że remisja może utrzymać się już na stałe. A ja przecież byłem na dużo lepszej pozycji niż jakieś dziewięćdziesiąt procent innych chorych. A może i więcej. Bo miałem Piotra. Psychiatrę, który oprócz zapisywania kontynuował prowadzenie terapii. Terapii zapoczątkowanej przez Cezarego, mojego Cezarego, który wyciągnął mnie z bagna, w jakim kiedyś byłem. A to było jak trafienie się ślepej kurze ziarna. Bo przecież na ogół lekarze bazują tylko na lekach, nie proponując nawet innych rozwiązań. Bo po co rozmawiać z pacjentem, skoro można wpychać w niego prochy. Ja osobiście nie wyobrażałem sobie, żebym nie miał prowadzonej terapii. Bez niej wielu rzeczy bym ciągle nie rozumiał. Bez niej same te tableteczki nie dałyby takiego efektu. Bo to dzięki terapii mogłem nauczyć się radzić sobie z wszelkimi stresorami. Mogłem nauczyć się technik opanowywania biegunów, gdy zauważałem, że się zaczynają. Poznałem więcej objawów przepowiadających fazy. Mogłem sam kontrolować się, mogłem sam radzić sobie z atakami paniki, zanim się rozwijały. Mogłem w pełni zrozumieć co tak naprawdę mi jest... A tyle osób nie miało tej szansy. Faszerowani samymi lekami, wciąż trwający w tej niewiedzy, w tym nieradzeniu sobie ze światem, bo, cholera, tabletki nie sprawią, że zacznie się wiedzieć.

         To skoro byłem na tak mocnej pozycji, jak mogło mi się nie udać?

          W pełni odstawiłem leki po dwóch miesiącach. Czułem się dziwnie przez fakt, że już ich nie biorę. A miałem już taki nawyk, sięgania do szuflady, by wziąć je o określonych porach. Łapałem się na tym, że z paniką zerkałem na zegarek, gdy przypominałem sobie o nich kilka godzin za późno – bo przecież w dniu całkowitego odstawienia wyłączyłem w telefonie przypominajki.

         Po tygodniu jednak się przyzwyczaiłem. Do Piotra miałem przychodzić co miesiąc, mając zaznaczone, że gdyby cokolwiek się działo, to wcześniej. Wiedział, że mieszkam z Cezarym, więc pewnie w jakiś sposób, jeśli nie mi, to wierzył jemu, że mnie odeśle do lekarza, gdyby coś zapowiadało przerwanie remisji.

         Jednak czułem się dobrze. I to dodawało mi wiatru w skrzydła. Cezary z jednej strony cieszył się razem ze mną, choć jego radość była bardziej stonowana. I może myślał, że tego nie widziałem, ale ja zauważałem te uważne spojrzenia, którymi mnie obrzucał. Widziałem w nim niepokój, choć nie do końca miałem świadomość tego, z czego on wynika. Przecież czułem się dobrze. Może też bał się, że wszystko się rypnie? Pewnie też chciał, żeby w końcu zaczęło być normalnie. I, co prawda, nigdy mi tego wprost nie powiedział, ale przecież to oczywiste, że lepiej mieć tę drugą połówkę zdrową niż chorą.

Pośród tęczy mieszkają i czarne jednorożce.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz