Żywe choinki są najlepsze!

343 54 76
                                    

          Chłopak, a właściwie to młody mężczyzna, stał na z grubsza odśnieżonej ścieżce, tuż przy półmetrowej zaspie i tuptał w miejscu, przyglądając się jak dwaj inni przynoszą coraz to nowe kartonowe pudła ze wściekle kolorową zawartością. Zawartością, która ku jego zgrozie stanie się jeszcze bardziej oczojebnie kolorowa, gdy podłączy się to i owo do prądu.

         Tak, w Danielu Rudyńskim wiele się zmieniło. Ten młody człowiek przeżył w swoim życiu zdecydowanie za dużo i przeszedł niesamowicie długą drogę do powstania na nogi. W tym momencie mógł z całą pewnością powiedzieć, że stał już na nich prężnie i stabilnie. To jednak nie sprawiało, że jego charakterek stał się delikatny jak poranna rosa. Wciąż był tym samym wulgarnym złośliwcem, który krzywił się na cały ten świąteczny pierdolnik, którego początku właśnie był świadkiem, a niedługo i jednym z głównych zainteresowanych.

         – Chłopcy, trzeba to będzie wciągnąć po rynnie. I tam dalej już prosto...

         – Damy radę, tato – odpowiedział wyższy o pół głowy brunet i uśmiechnął się do starszego mężczyzny.

         Daniel wywrócił oczami.

         – Tak w sumie to ciągle nie wiem – zaczął, bynajmniej nie kończąc, gdy usłyszał jakieś ni to westchnięcie ni to... coś od strony swojego chłopaka – po kiego chuja odstawiamy teraz szopkę, żeby potem zaliczyć zawał jak przyjdzie rachunek za prąd.

         Oskar już chciał coś odpowiedzieć, ale właśnie wtedy z domu wyszła kobieta. Uśmiechnięta łagodnie i ciepło. Uderzając o siebie dłońmi, które wsunięte były w grube, puchate, czerwone rękawiczki z jednym palcem.

         – Danielku, kochanie, ja po prostu wiem, że chcesz zrobić przyjemność starej matce, żeby mogła jeszcze przed śmiercią poczuć czar świątecznych ozdób.

         Oskar powstrzymał się ostatkiem sił przed chichotem. Daniel zaś wymamrotał coś pod nosem i nachylił się nad jednym z pudeł, sięgając zaraz dłonią w stronę lampek. Barbara Zeń była jedyną kobietą w życiu tego niepokornego chłopaka, której jedno słowo było dla niego świętością. Był owinięty wokół jej malutkiego paluszka, ona jednak nie wykorzystywała tego... zbyt często. Z wyjątkiem tylko takich drobiazgów jak przecież ten, którego realizacja odbije się pożytkiem dla wszystkich.

         Basia była dla Daniela jak matka, której nigdy nie miał. To od Zeniów poczuł czym jest rodzicielskie zaangażowanie i ciepło. Czym jest miłość matki i ojca, choć przecież był zaledwie chłopakiem ich syna.

         Mieli zatem masę światełek. Z drobniejszymi i większymi lampkami. Kolorowe, niebieskie i białe. Do tego jakieś zbłąkane bombki, kilka skorup z jednej stłuczonej i pół czerwonego łańcucha.

         – Na rynnę to te większe bym wpieprzył – Uniósł nieco jeden z lampkowych kabli. – A tamte na tuje i chuj, po robocie.

         Nikt już nie zwracał uwagi na wulgarność Daniela. Jak każdy, kto nieco dłużej mógł przebywał w jego towarzystwie powoli przyzwyczajali się do języka chłopaka, czując się wręcz osobliwie, gdy zbyt długo nie padało żadne przekleństwo.

         – Pójdę po drabinę – powiedział Oskar, ruszając z miejsca.

         – Zróbcie tu wszystko ładnie, chłopcy, to zrobię wam po grzańcu.

         – Mnie byś czasem też porozpieszczała, Baśka, a nie tylko dzieciakom będziesz dogadzać.

         Kobieta uśmiechnęła się jakoś tak z rozczuleniem. Podeszła do męża i pogłaskała go po policzku.

Pośród tęczy mieszkają i czarne jednorożce.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz