𝒫𝓇𝑜𝓁𝑜𝑔

1.6K 137 246
                                    

Mieszał energicznie zawartość kubka łyżeczką, nie zwracając uwagi na to, że robił przy tym niemały hałas. Kątem oka zauważył, że starsza kobieta przy stoliku obok, obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, ale zignorował to. Uśmiechnął się szeroko i kontynuował bezcelowe mieszanie. Wrzucił do środka tylko jedną łyżeczkę cukru. Taki zabieg nie miał w ogóle sensu i w zasadzie działał jak placebo — wcale nie osłodził jego kawy, ale mózg miał być pewien, że była najsłodszą kawą na ziemi.

Regularnie oszukiwał swój organizm w ten sposób — zawsze w poniedziałkowy poranek odwiedzał ten sam przytulny lokal na rogu. Nie był daleko od jego domu, w zasadzie tuż po drugiej stronie ulicy. Raz nawet zapomniał się i przyszedł tu w klapkach, ale mało co pamiętał z tamtej wizyty. Okropnie się wtedy nie wyspał i właśnie to było powodem jego kawiarenkowego wyboru. Właśnie taka kawa miała przede wszystkim pomóc mu się obudzić, dać energię na następny tydzień. Problem był w tym, że przestawała działać jeszcze tego samego dnia po południu.

Dlaczego więc przychodził tu co tydzień? Chyba z przyzwyczajenia. A może z nudy? Odkąd miał za dużo wolnego czasu, zupełnie nie umiał poukładać sobie dni. Czuł jakby ciągle o czymś zapominał, jakby życie mijało bez niego, a wszystko niemiłosiernie się dłużyło. Tylko tutaj, przy jego ukochanym stoliku w rogu sali, znajdował upragnioną chwilę spokoju.

I ciasto. Mieli tu naprawdę dobre ciasto.

Ucieszył się jak głupi, kiedy stanął przed nim porcelanowy talerzyk z porządną porcją tiramisu. Nie mógł się powstrzymać i jeszcze zanim kelnerka odłożyła go na stoliku, nabrał fragment ciasta na łyżeczkę i wpakował ją sobie do ust. Rozkoszował się gorzkawosłodkim smakiem, jedną z niewielu rzeczy, która dawała mu aż tyle przyjemności.

Skupiony na wylizywaniu łyżki, nie zwrócił uwagi, kiedy na krześle naprzeciwko niego usiadła kelnerka — ta sama, która przed chwilą obdarowała go najlepszym ciastem na ziemi. Mocno ściskała czarną tacę, licząc, że to ją uspokoi albo przynajmniej ukryje trzęsące dłonie. Nie mogła się jednak wycofać, nie kiedy była już tak blisko. Dlatego też, zanim zdążył posłać jej pytające spojrzenie, rzuciła odważnie:

— Kocham cię.

Nie wiedział, czy zakrztusił się kawą, ciastem czy łyżeczką, ale desperacko próbował odzyskać możliwość swobodnego oddychania. Długo kaszlał, ale i to nie pomagało. Czuł, że z niewyjaśnionego powodu zrobiło mu się gorąco. Nie rozumiał przedziwnej reakcji jego ciała, w końcu był pewien, że się przesłyszał.

— Słucham? — wykrztusił.

— Dobrze słyszałeś.

Czyli jednak się nie przesłyszał. Jej wyznanie było głośne i wyraźnie, ale on wciąż nie mógł uwierzyć w jego treść. Właśnie dlatego wolał się upewnić. Zmierzył dziewczynę wzrokiem, sprawdzając, na ile jest poczytalna. Kojarzył ją, w końcu przesiadywał w tej kawiarni godzinami, ale nie była dla niego nikim więcej, niż tą blond kelnerką. Nie znał jej. Ba, między znaniem a kojarzeniem była ogromna różnica. On o tym wiedział, ale ona najwyraźniej nie. Wolał to na wszelki wypadek wyartykułować:

— Nie znam cię, a ty nie znasz mnie.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie przejęła się jego uwagą.

— Wiem, ale widuję cię tutaj co poniedziałek, w tym samym miejscu, ze stałym zamówieniem i tak jakoś wyszło, że się zakochałam.

Skrzywił się, słysząc jej wytłumaczenia. To, że faktycznie wpadali na siebie regularnie, wcale nie oznaczało, że poznawali się lepiej. Nie miał nawet pojęcia, jak miała na imię. Zresztą to nie dziwne, skoro wcześniej nawet nie zwrócił na nią uwagi. Co więc sprawiło, że z tak ograniczonych relacji między nimi, ona nagle uznała, że to właśnie miłość?

Until You Know MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz