②② 𝒮𝓊𝓃𝒹𝒶𝓎

390 47 56
                                    

Ana spóźniła się piętnaście minut. Wszystko za sprawą tej cholernej ręki, której nie mogła używać; przez nią każdą rzecz robiła dwa razy dłużej. Dwa razy dłużej zakłada bluzkę, dwa razy dłużej wiązała buty, a w zasadzie to szukała tych niewiązanych, i szykowała się dwa razy dłużej niż Tom, którego finalnie obudziła swoim niedawnym telefonem. Zaspany jeszcze chłopak zgodził się na spotkanie i to właśnie on przyszedł w ustalone miejsce na plaży chwilę przed dwudziestą, kiedy ona spóźniła się kilka minut.

Tom nie miał jej tego za złe, mimo że przez ostatni czas zbyt często niecierpliwe spoglądał na zegarek. Na jej nieśmiały, a nawet przepraszający uśmiech, jedynie kiwnął głową i klepnął dłonią dwa razy o murek. Dziewczyna przyjęła propozycję i chwilę później wgramoliła się na wskazane miejsce. Tom niemal od razu wepchnął jej do ręki plastikowy kubek i Ana dopiero po chwili zorientowała się, że sam miał podobny.

— Lemoniada ze zniżki? — spytała lekko rozbawiona.

— Innej nie kupuje. — Kiwnął głową i pociągnął łyk przepysznej lemoniady.

Ana pokręciła z niedowierzaniem głową i zrobiła podobnie — naprawdę lubiła kwaśny smak zaoferowanego jej napoju, dlatego nie ociągała się przed braniem kolejnych łyków. A kiedy to robiła, Tom mógł przyjrzeć się jej uważniej.

Wyglądała inaczej niż zwykle i nie miał tu na myśli oczywistej zmiany w wyglądzie. Zauważył raczej ponurą i zamkniętą postawę dziewczyny, tak odmienną od tej ekspresywnej, którą raczyła go przez resztę tygodnia. Ana była bardziej nieśmiała, zamknięta w sobie, jakby bała się otaczającego ją świata. Zupełnie jakby ktoś zabrał jej całą przyjemność z codziennego życia i pozostawił w ponurej rzeczywistości. Doskonale widział to w Anie, nawet jeśli dziewczyna próbowała ukryć wszystkie swoje smutki za sztucznym uśmiechem. Za dobrze znał to uczucie, by go nie dostrzec.

Obszerny gips na prawej ręce nijak pasował do kwiecistej bluzki, ale Ana postanowiła nie rezygnować ze swojego ukochanego motywu. Lubiła tego typu styl i Tom cieszył się, że chociaż to pozostało w dziewczynie niezmienione.

Najmniej potrafił przyzwyczaić się do rozpuszczonych włosów blondynki. Cały tydzień niemal uparcie podziwiał je pod postacią dwóch luźnych, dobieranych warkoczy, a teraz prezentowały się zupełnie inaczej. Spadały lekkimi falami na jej ramiona, a ich jeszcze jaśniejsze końcówki nieznacznie kołysały się dzięki lekkiej morskiej bryzie. Wpatrywał się w nie uważnie, zaskoczony jak dobrze pomarańczowe światło zachodzącego słońca podkreślało różne odcienie blondu w kosmykach dziewczyny. Odwrócił wzrok, dopiero gdy Ana zaczesała jeden z nich za ucho.

— Dziwnie tak zobaczyć cię bez warkoczy — przyznał.

Ana spojrzała się na niego lekko zaskoczona jego osobliwą uwagą. Nie była w żaden sposób nacechowana, dlatego dziewczyna miała problem z odczytaniem intencji chłopaka. Nie brzmiało to jak komplement, zresztą takiego nie spodziewała się od chłopaka. Z drugiej strony zauważanie czegoś, co było dość oczywiste, również do niego nie pasowało. Nie wiedziała, skąd wzięła się podobna uwaga, ale zdecydowała się odpowiedzieć.

— Uwierz. Sama nie czuję się z tym komfortowo — mruknęła. — Ale jedną ręką ich nie zaplotę.

Spojrzała się smętnie na temblak, w którym pod warstwą gipsu skryta była jej prawa dłoń. Nie sądziła, że tak bardzo może stęsknić się za którąś z jej części ciała.

— Szkoda — dodał ledwo słyszalnie i wgryzł się w słomkę.

Ana mogła udać, że nie usłyszała tej uwagi, jednak nie potrafiła przejść obok niej obojętnie. Szkoda? Szkoda czego? Tego, że nie zaplotła warkoczy? Tego, że miała złamaną rękę? Czy szkoda jeszcze czegoś innego. Nie wiedziała, ale po chłopaku mogła spodziewać się wszystkiego.

Until You Know MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz