②⓪ 𝒮𝓊𝓃𝒹𝒶𝓎

347 43 42
                                    

Wyszedł na korytarz. Skoro w mieszkaniu nie był mile widziany, to równie dobrze mógł wrócić do domu i wreszcie odpocząć po tym ciężkim dniu. Był zmęczony, głównie tym całym czekaniem. Mógł sobie jedynie wyobrażać, co dodatkowo czuła Ana, dlatego nie winił jej za takie zachowanie. Będąc na jej miejscu, pewnie też wyrzuciłby samego siebie za drzwi, i to przynajmniej z trzy razy. Nie potrafił być wspierającym kompanem, nigdy nie wiedział jak to się robi. Może właśnie dlatego zawsze samotnie kończył na korytarzu.

Jego zdrowy rozsądek i klejące się oczy niemal krzyczały na niego, by wracał do siebie i położył się do łóżka. Wiedział jednak, że powrót na piechotę trochę mu zajmie, dlatego by zebrać siły, usiadł na chwilę na schodach. Były przyjemnie zimne, podobnie zresztą jak nocne powietrze wdzierające się na klatkę przez otwarte okno. Chwilę siedział tak w ciszy, zastanawiając się nad sobą. Miał straszne wyrzuty sumienia, których nie potrafił stłumić. Zupełnie jakby wielki czerwony goryl skakał mu po głowie, przypominając mu, że zrujnował blondynce nie tylko ten dzień, ale i cały tydzień.

Nie mógł pozbyć się jej słów z głowy, wciąż słyszał te same zdania, którymi uraczyła go przed chwilą. Nieważne jak bardzo krzywdzące by one nie były, to musiał się z nimi zgodzić — Ana miała rację. Dbał o własny interes, ale właśnie to miał zamiar robić od początku. Zachowywał się tak, jak zawsze, po prostu był sobą i zakładał, że w ten sposób wytrzyma cały tydzień. Oczywiście boleśnie przekonał się, że było zupełnie inaczej.

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk uchylanych drzwi, ale nawet nie odwrócił się, by sprawdzić, skąd dobiegał. Chwilę później usłyszał cichuteńkie kroki, a potem poczuł, jak ktoś siada obok niego. Spojrzał kątem oka, ale był pewny, że zobaczy obok siebie Anę. Nie spodziewał się jednak, że dziewczyna przyjdzie do niego w czarnej piżamie bez żadnej narzutki na ramionach.

— Przeziębisz się. — Nie mógł powstrzymać się od tego komentarza.

Po tym wszystkim, co się stało, nie zniósłby dodatkowej choroby dziewczyny, a wiedział, że jeśli będzie dłużej siedziała w takim stroju na zimnych schodach, to nie wyjdzie to Anie na dobre. Ale w tym momencie nic już jej nie obchodziło. Przecież nie mogło być gorzej.

Siedzieli tak w ciszy, patrząc przed siebie. On nie wiedział, co ma powiedzieć, a ona nie wiedziała, jak zacząć. Światło na klatce zdążyło już dawno zgasnąć, tworząc przyjemny półmrok. Za oknem dało się dostrzec różowy neon jednego ze sklepów i sygnalizację świetlną pobliskiego skrzyżowania, która o tej godzinie mrugała już tylko na żółto. Wpatrywał się w okno bez przerwy, nawet gdy ramiączko od jej czarnej koszulki zsunęło się leniwie z ramienia.

— Przepraszam cię — szepnęła.

Powoli odwrócił wzrok, by wreszcie spojrzeć na blondynkę. Różowy neon delikatnie oświetlał jej twarz, a on widział jak wielkie zmęczenie się na niej malowało. Zdążyła już rozpuścić włosy, które swobodnie opadły na jej ramiona, a potem jeszcze niżej — po raz pierwszy zobaczył, jak długie faktycznie były. Lecz bardziej zaciekawiły go jej lekko podkrążone i czerwone oczy.

— Nie chciałam cię wyrzucić.

Wiedziała, że musiało to zabrzmieć idiotycznie, w szczególności, że przecież przed paroma minutami dosłownie wystawiła go za drzwi. Dodatkowo ponownie zdecydowała się przeprosić chłopaka jako pierwsza; nie potrafiła inaczej. To, że on nie zdobył się na gest i jej nie przeprosił, nie znaczyło, że miała zniżyć się do jego poziomu. Potrzebowała wytłumaczyć się z absurdalnego zachowania, mimo że w jej mniemaniu było słuszne.

— Jestem zmęczona, trochę wypiłam, cholernie boli mnie ręka, a te okropne proszki nie działają. Do tego zaraz eksploduje mi głowa i nawet jakbym chciała, to nie zmrużę oka do rana. To dla mnie za dużo. Nie wiem... Nie wiem jak reagować.

Until You Know MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz