Dzwonek do drzwi zadzwonił punkt czwarta nad ranem. Zwlokłam się z łóżka i otworzyłam te cholerne drzwi. W nich stał już kompletnie ubrany i uśmiechnięty Henry.
- Co na Merlina ty tu robisz? - zapytałam zirytowana. Ten wszedł do mojego mieszkania i usiadł w kuchni na krześle.
- Zaczekam tu na ciebie, a ty leć się ubrać.
- Nie mieliśmy wyjeżdżać o siódmej? - zapytałam.
- Zmiana planów - powiększył swój uśmiech, na co tylko przewróciłam oczyma. Dał mi pół godziny na ogarnięcie się. Ubrałam najzwyklejszy dres, bo czekał nas piętnasto godzinny lot samolotem.
- Już - usiadłam obok niego i wzięłam łyk kawy, którą mi przygotował Henry. - na którą mamy samolot? - zapytałam
- Na piątą piętnaście, więc już musimy jechać na lotnisko - wstał z krzesła czekając na to, aż ja wstanę. Zrobiłam to, na co czekał i udałam się do mojego pokoju po walizkę. Chwyciłam ją za rączkę i przywlokłam ją (chociaż nie wiem, czy bardziej siebie nie przywlokłam z powodu później godziny) do małego korytarzyka przed drzwiami wyjściowymi.
- To jak? Gotowa na przygodę życia? - zapytał otwierając przede mną drzwi
- Zawsze - zamknęłam za nami je i przekluczyłam.
***
Lot samolotem był długi, uciążliwy i męczący. Ponad piętnaście godzin w jednej pozycji, zdecydowanie nie należało do moich ulubionych zajęć. Poza tym zmiana czasu. To było fatalne. Była godzina czternasta w Salem, jednak mieliśmy jeszcze pół godziny jazdy do naszego hotelu.
- Nie obrazisz się jak teraz dopiero powiem, że mamy pokój razem? - zapytał prowadząc wypożyczony samochód, a w radiu leciało "Tongue Tied" Grouplove.
- Chyba nie, sama bałabym się chyba - zaśmiałam się, a chwilę później zadzwonił mój telefon - Tak?
- Jak tam u ciebie? Nie odzywasz się cały dzień, nie wiem co u ciebie - to była Sybilla, widocznie gotowała kolację, bo słyszałam szelest opakowań makaronu. U nich było może po dwudziestej, więc pewnie kolacja.
- W Salem jestem, a co u ciebie ciekawego? - zapytałam jak gdyby nigdy nic
- Coś ty powiedziała? Gdzie jesteś? - była widocznie zdziwiona
- No w Salem, z Henrym. Jeżeli ty też masz zamiar mi mówić, że to jest nieodpowiednie i takie tam, to odpuść sobie, słuchałam tego dużo wczoraj, podziękuję już - zobaczyłam zdziwiony wzrok Wiley'a, na co się uśmiechnęłam
- Jesteś pewna, że to bezpieczne? - była teraz zmartwiona
- Tak, w stu procentach - zapewniłam ją - wybacz, ale muszę posłuchać jeszcze wyrzutów Oscara o tym, jaką to jestem nieodpowiedzialną osobą. Bywaj! - rozłączyłam się
- Niebezpieczny jestem? - zaśmiał się w głos
- W każdym calu - dołączyłam do niego - a teraz cisza, dzwonię do Duncana.
- No jak leci Bella? - zapytał na luzie
- Siedzę sobie w aucie, jestem na nieludzko niebezpiecznej przygodzie, a ty jak się miewasz? - zapytałam dusząc śmiech
- Nie wierzę jak bardzo głupia jesteś. Nie znasz go nawet. Ja znam go lepiej od ciebie, ty nawet nie wiesz co on zrobił. On serio nie jest...- nie skończył, bo mu przerwałam
- Wiem więcej niż myślisz Duncan, poza tym, umiem się o siebie zadbać. - widziałam jak szczęka Henry'ego się wyostrzyła. Zaciskał zęby. To co mówił Duncan było prawdą.
- Bardzo umiesz. Mam przypomnieć ci dlaczego chodziłaś na terapię? - zapytał bardzo zdenerwowany
- Skończ. Zadzwoń jak się uspokoisz - rozłączyłam się. - przepraszam cię bardzo...
- Nie masz za co Bell, martwi się o ciebie.
- Jest zbyt opiekuńczy. Nie powinien tak bardzo-
- Powinien Bell, on wie o mnie więcej. I w takim stanie, w jakim mnie widziałaś, widział mnie o wiele więcej razy niż Ty. A robiłem potworne rzeczy wtedy.
- Co zrobiłeś Henry? - spojrzałam na niego, a on zjechał na pobocze.
- Byłem odurzony narkotykiem i alkoholem. To nie jest wytłumaczenie, ale tak było. Zmusiłem dziewczynę do czegoś, czego nie chciała. To było dwa lata temu. Nadal w nocy słyszę jej błaganie o to, abym przestał. Ja chciałem, bardzo chciałem przestać. Ale to nie ja kierowałem sobą. Nie masz prawa mi wierzyć w to co mówię. Możesz teraz wziąć bilet powrotny i iść, bo boisz się, że tobie też coś zrobię. Zrozumiem cię. Też bym się bał. - bardzo było widać po nim, że boli go to, co zrobił
- Masz rację. Używki to nie jest wymówka na takie coś. Zrobiłeś coś złego, ale możesz jej to zadośćuczynić, prawda? - chwyciłam jego rękę
- Nie mogę. Zabiła się. Siebie i moje dziecko. Nic nie mogłem zrobić. Jej rodzina mnie uwielbiała. To było w Hiszpanii. Ona nigdy się nie przyznała do tego, że nie chciała. A ja się boję konsekwencji. Teraz są tylko pogłoski, ale nikt nie mówi w stu procentach prawdziwej wersji. Straciłem wtedy kogoś, kogo kochałem i przyszłe dziecko. Od tamtego czasu z nikim nie byłem, ani emocjonalnie, ani intymnie. Boję się, że znowu to zrobię. W pewnym momencie ona powie stop, a ja nie będę mógł się opanować.
- Nie wiem co powiedzieć. Z jednej strony, wtedy jak w parku mnie zawołałeś typowo jak gwałciciel, to miałam złe przeczucie do ciebie. Ale mamy wspólny język. Oboje jesteśmy skrzywdzeni i krzywdziliśmy. Oboje jesteśmy winni i pokrzywdzeni. Oboje. Nie znam cię na tyle, aby powiedzieć, że będzie wszystko okej. Ale mogę powiedzieć jedno. Znajduję w tobie sama siebie. Z minuty na minutę coraz bardziej. Obiecuję Ci jedno. Będę z tobą aż po sam koniec linii. Widzisz horyzont? Nie zostawię cię nawet gdybyśmy do niego dotarli.
- Będziemy zgranymi przyjaciółmi Bell. - powiedział i mnie przytulił zanim odpalił auto i pojechał dalej. Jednak oboje wiedzieliśmy, że to co on powiedział, nie będzie w żadnym stopniu prawdą. Zgrani, owszem. Przyjaciele? Nie ma szans.
CZYTASZ
Two slow dancers
Historia Corta"Życie jest tylko przechodnim półcieniem, Nędznym aktorem, który swą rolę Przez parę godzin wygrawszy na scenie W nicość przepada - powieścią idioty, Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą." William Shakespeare Czy w nowożytnym życiu, Ha...