koniec

61 7 5
                                    

    Stałam w tamtym pamiętnym miejscu, tam, gdzie mnie pocałował, w sukience, którą założyłam na naszą pierwszą, nie do końca udaną, pierwszą randkę. W ramionach trzymałam naszą trzymiesięczną córeczkę. Znowu byłam w Salem, znowu wszystkie, bolesne teraz, wspomnienia przeszły przez moją pamięć.

- Zaraz zobaczysz tatusia, Willy -  mówiłam do dziecka, sama starając się w to wierzyć. W końcu usiadłam na trawie. Czekałam piętnaście minut. Pół godziny. Godzinę. Nie obyło się bez telefonów i mówienia, że mam odpuścić i wracać. Miałam moment kiedy pomyślałam "Arabella, daj spokój, idź już", ale nie. Nadal tam byłam. Czekałam i czekałam.

     Cztery godziny minęły. Poddałam się. Spakowałam swoją torbę, ubrałam Willy i wstałam. Wtedy opuściłam ramiona i łzy same popłynęły mi po policzkach.

     Znowu byliśmy razem. Nie będę się rozpisywać nad naszym spotkaniem, było po prostu emocjonalne i wymarzone. Wychowaliśmy naszą córkę na śilną dziewczyne. A my? Jesteśmy razem po kres.

Two slow dancers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz