#1

894 52 19
                                    

Siedziałem pod drzewem, marszcząc brwi w skupieniu. Starałem się jak najbardziej odciąć od otaczającej mnie rzeczywistości i wyzbyć się wszelkich emocji. Musiałem wyrzucić Voldemorta z mojego umysłu. Nie mogę przecież narazić na niebezpieczeństwo moich przyjaciół. Ron, Hermiona, Fred, George, każdy z Weasleyów i Gryffindoru liczy na mnie, a ja nie mogę ich zawieść.

Nagle usłyszałem charakterystyczny dźwięk, towarzyszący aportacji. Kto to mógł być? Dumbledore, Ron, Hermiona? Przecież żadne z nich nie wiedziało, gdzie dokładnie jestem. Wychodząc z Nory, oznajmiłem tylko, że idę na spacer, i że postaram się wrócić przed obiadem. Niestety nie udało mi się to, wnioskując po zachodzącym słońcu i różowym niebie.

Wstałem, całkowicie zaprzepaszczając moją szansę na odcięcie się od Voldemorta. Zacząłem rozglądać się wokół, aby zobaczyć kim jest osoba, która przed chwilą się aportowała. Nikogo nie zobaczyłem, a wokół mnie panowała głucha cisza. Była ona zbyt głucha. Ptaki, które wcześniej umilały mi przesiadywanie na zimnej, twardej ziemi swoim śpiewem nagle ucichły, ucichło także brzęczenie owadów i skoki żab do rzeki. Odruchowo wyciągnąłem różdżkę z rękawa i zacząłem nasłuchiwać.

- Avada Kedavra! - nagle zielony strumień zaklęcia przeleciał tuż obok mnie, trafiając w odpoczywającego na pniu motyla.

Odwróciłem się gwałtownie i ujrzałem dobrze znane mi postacie, ubrane w czarne szaty i charakterystyczne maski.
Jedna z nich podeszła do mnie i odkryła swoją twarz. Moim oczom ukazały się długie, proste, blond włosy, szare oczy i ta znajoma, wykrzywiona w grymasie twarz.

- Harry Potter. Dawno się nie widzieliśmy, prawda? - zapytał uśmiechając się.

- I miałem nadzieję, że tak pozostanie - ścisnąłem mocniej różdżkę, wycelowując ją w stojącego na przeciwko mnie mężczyznę. - Czego ode mnie chcecie?

- Czarny Pan cię potrzebuje, a my mamy za zadanie cię do niego sprowadzić - oznajmił spokojnie. - Masz dwie opcje do wyboru. Albo pójdziesz z nami po dobroci, albo zabierzemy cię do niego siłą, rzucając po drodze kilka nieprzyjemnych zaklęć - ton jego głosu z każdą chwilą przybierał na chłodzie, a jego obojętna twarz zdawała się paraliżować innych.

- Nigdy - w momencie, gdy słowa te wypadły z moich ust, pozostali śmierciożercy zaczęli rzucać we mnie zaklęciami.

- Protego! - bariera, która wytworzyła się wokół mnie, pozwoliła na obronę przed wszystkimi zaklęciami. O dziwo żaden z śmierciożerców nie użył Crucio, lub Avady Kedavry. Szybko zacząłem się bronić i unikać lecących w moją stronę zaklęć. Było to trudne i kilka razy moje ubrania zostały przecięte, a z policzka lała mi się krew.

Nagle usłyszałem czyjeś kroki i nawoływania. - Harry! Harry, gdzie jesteś?! Mama się o ciebie martwi i kazała nam ciebie szukać!

- Ron, tutaj jestem! Potrzebuję pomocy! - krzyknąłem, błagając w duchu, aby nic się nam nie stało.

W tym czasie śmierciożercy rzucili kolejne zaklęcia, które zdążyłem szybko odrzucić, jednak nie na tyle szybko, aby jedno z nich mnie nie dosięgło. Poczułem dużą siłę, która mnie odepchnęła i po chwili uderzyłem plecami w twardą, chropowatą korę drzewa. Przymknąłem oczy i zagryzłem wargi, powstrzymując jęk bólu. Nie chciałem dać im tej satysfakcji.

- Harry! Harry Boże, nic ci nie jest? - usłyszałem głos Hermiony i zobaczyłem, jak podbiegła do mnie. Wzięła moją twarz w dłonie i zaczęła mi się przyglądać z troską. - Harry, kto ci to zrobił?

- Emmm...Herm...radziłbym ci się odwrócić - powiedział wystraszony Ron.

Dziewczyna posłusznie zrobiła to, co polecił jej przyjaciel, a z jej ust wydobył się dźwięk przerażenia. Szybko wyciągnęła różdżkę i zaczęła krzyczeć. - Zostawcie nas w spokoju, inaczej pożałujecie!

Czarna magia nie musi być wcale taka zła... |Tomarry| ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz