Rozdział 5

415 31 1
                                    

– Daniel, ruszaj dupę, przyjechał wujek Józek i ciotka Alina – zawołała z dołu Kaśka.

– Zaraz! Muszę się ubrać! – Kto to widział, żeby ludzi na urlopie budzić o ósmej rano. Prawie całą noc nie spał. Pół nocy przegadał przez telefon z Piotrem, a przez resztę nocy myśli krążące po głowie odmawiały snu. Zasnął koło trzeciej nad ranem z nadzieją pospania do południa. Wujek zapewne tak wcześnie by nie przyjechał, woląc z rana obejrzeć swoje kolekcje znaczków, ale pewnie ciotka namówiła go na poranną podróż. Zawsze tak było.

Zszedł na parter kilka minut później, trafiając od razu w objęcia ciotki.

– No schyl się tu, drągalu, bo wycałować cię muszę. – Cmoknęła oba policzki bratanka, potem chwyciła go za rękę i pociągnęła do salonu. – Taki chłop, a nadal sam. Chociaż nie, Marysia dzwoniła, że kogoś masz. Wiesz, zamierzała przywieźć ci taką randkę w ciemno, ale jak się dowiedziała o twoim partnerze... Nadal nie mogę przeboleć, że nie lubisz kobiet.

– Ciociu, ja kocham kobiety, ale nie tak, jak ty byś chciała.

– Andrzej i Gabi mieliby takie piękne wnuki. No, nic. Mam nadzieję, że poznam tego szczęściarza.

– Tak, przyjedzie na wigilię i zostanie do Szczepana.

– Bosko.

– Alina, daj chłopakowi spokój – wtrącił się wujek Józek poprawiając okulary o grubych oprawkach. – Ciągle go męczysz. Ten jego przyjedzie, to go poznasz. Miałaś wypakować ciasta z bagażnika.

– Zaraz to zrobię. Wiesz, Danielu, Józuś jest po operacji przepukliny i nie wolno mu niczego dźwigać. Co najwyżej małą butelkę wody.

– To ja cioci pomogę z tymi ciastami – zaproponował.

– Jaki uprzejmy chłopak. – Wyciągnęła ręce i potarmosiła oba policzki bratanka. – Udałeś się swoim rodzicom.

– A ja się nie udałam? – W pokoju pojawiła się Kaśka.

– Kasiu, ty to jak brylancik jesteś.

Daniel, wykorzystując sytuację, że ciotka Alina zajęła się jego siostrą, wyszedł do przedpokoju. Ubrał buty oraz kurtkę. Wychodząc na dwór zawołał psy, żeby sobie pobiegały po podwórku. Sprawdził tylko czy brama dobrze zamknięta, aby zwierzaki nie uciekły. Zastanawiał się gdzie pochowały się koty. Nie lubiły gości i zawsze ukrywały się w sypialni rodziców.

W nocy napadało sporo śniegu i będzie musiał go odgarnąć. Podwórko było duże i samochody rodzinki się zmieszczą, ale w niektóre miejsca będzie źle podjechać. Narzeczony Kaśki powinien wpaść koło jedenastej to go namówi na małą pomoc. Sam nie będzie tego robić.

Otworzył bagażnik samochodu wujostwa i wyjął pierwszą z dwóch blach pełnych ciasta. Co by nie mówić o ciotce Alince, to jej wypieki kochał. Nie na darmo przeszła wieloletnie szkolenie na cukiernika. Później nie pracowała w zawodzie, bo zajęła się wychowywaniem córki, ale talentu się nie pozbyła. Zaniósł blachę do domu, gdzie z jego rąk odebrała ją mama i wrócił po drugą. Akurat pochylił się do bagażnika, kiedy zaalarmował go klakson zbliżającego się samochodu.

– Ich też musiało z rana przywiać. – Ruszył, żeby otworzyć bramę. Czarna Linea wjechała na podwórko, a po chwili wypadła z niej dwójka dzieci, które pobiegły przywitać się z psami.

– Tylko uważać mi tam. Bez szaleństw, dopiero byłyście chore – nakazała Bożena Morawska. – Cześć, szwagier.

– Hej.

– Lidka! Nie rzucać się śnieżkami. Idziemy do domu przywitać się z babcią i dziadkiem. Edyta, co ja powiedziałam? Wybacz, muszę iść do nich.

Chłopak na świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz