-_Koncert 2_-

29 1 0
                                    

No i idziemy. Bakłażan powoli coś tam mamrocze pod nosem, że krasnoludki chcą mu okraść babcię, a kubańczyk opchnął mu lewe cygara. Pewnie od alkoholu już ma halucynacje. Szkoda, że nie zwraca uwagi na tego transformersa przed nami.
- Tom, mam wrażenie, że te krasnale to chyba gnomy.
- Też tak uważam Baki. Dobra idź, bo ten Bumbleble... Bumbel... jak mu było?
- Bambelbi?
- O właśnie. Bumbleble się na nas lampi od połowy drogi. - Spoglądałem na shev...schev... Szewroleta co jechał przed nami z przyciemnionymi szybami.
- Naprawdę tak się upiłeś, że widzisz transformersy?
- Nie transformersy tylko deformersy.

Bakłażan chichnął, kichnął i podciągnął spodnie.
- Jeszcze lepiej.
- Odezwał się ten co twierdzi, że kubańczyk mu opchnął lewe cygara, a gnomy chcą mu okraść babcię.
- Dobra skończ Tom, bo wróci karma.

Jakoś mu nie wierzyłem, przynajmniej w ten przesąd o karmie.
- Daj spokój Baki. Karma nie wróci. - Z Bakłażanem nagle zaczęło się coś dziać, jakby pociemniał na twarzy.
- Hej, wszystko wporządku Bakłażan?
- M-mhm - Jak wystartował w krzaki to tylko było słychać jak puszcza bełta.
- O! A jednak miałeś rację Bakłażan, karma wraca. - prychnąłem i trochę go wyprzedziłem. Miałem obawy czy to dobry pomysł iść przed nim, ale zaryzykuję.

Po nie całej minucie dogonił mnie. Na szczęście szedł obok, a nie za mną. Idziemy dość szybko i nawet w milczeniu. Po około dwóch godzinach doszliśmy pod przejście graniczne z Sosnowcem.
- To co Baki? - Odezwałem się - Idziemy buszem?
- No a jak? - Już taki zadowolony, że na nielegalu tam wejdziemy, że zdjąłem plecak i szykowałem flaszkę która miała być na kolację. - No pogrzało cie Tom?! Musimy zaczekać. Wizy już są w drodze i zaraz normalnie przejdziesz.
Celnik jak się patrzy uzbrojony w kałasznikowa 47, Oczy miał jak dwie kreski przykryte brwiami, czapeczka uszanka na głowie i jeszcze ten ciemno-zielony płaszcz jak z czasów komunizmu. Tak mu się przyjżałem nieco uważniej.
- No chyba cie gnie Baki, że dam się sprawdzić tej radzieckiej lalce.
- Ale będziesz musiał i kropka.

No wyjścia nie miałem. Czekałem, aż w końcu przyjdą te wizy. Z drugiej strony zastanawiało mnie jedno... Jak on zamówił wizy?

- Baki? Jeśli mogę wiedzieć to kiedy zamówiłeś te wizy? - Spojrzałem na niego z pewnymi wątpliwościami.
- A to trzeba je było zamówić? - Spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Baki... JA CIE WYKASTRUJE! - Jeszcze chwila, a rzuciłbym się na niego.
- Uspokuj się Tom! Jakoś to załatwimy.
- Chyba ty załatwisz. Ja cisne buszem. - Jak powiedziałem tak zrobiłem. Podchodziłem do lasu i stanąłem przed nim. Chwila rozkminy co może mnie spotkać po drugiej stronie barykady. W końcu zdecydowałem zrobić ten pierwszy krok w nieznane. Gąszcz jak w Amazoni. W końcu nie bez powodu mówią na to dzikie gąszcze Sosnowca... Z drugiej strony zaczyna mnie ciekawić, czy tą broń celnika wykuły sosnowieckie elfy? Mniejsza. Mijam pierwszą przeszkodę, rzekę śmierci i gruzu dzikich ludów zwaną Rawa. Idąc cały czas w ciszy zatkałem nos.
W sumie gdy tak się rozglądałem po tym lesie to nawet wyglądał jak las na Madagaskarze. Momentami było tak kolorowo, brakowało jedynie lemurów i Morta.

Idąc dalej potknąłem się o jakiś dziwny kamień. Pechem nie wychamowałem i zając mi uciekł. Usłyszałem jak coś chrupło w kręgosłupie, a jak tylko miałem już w głowie kalectwo, poczułem, że ręce i nogi są w ruchu. No dobra, jakoś mi się upiekło. Spojrzałem na kamień... Kurde, jaki kamień, mały pokéball. Najpewniej jakiś dzikusek go zgubił, a szkoda by tutaj tak leżał na deszczu. Podniosłem go. No no, warzył swoje jak na zabawkę. Schowałem go i poszedłem dalej. Widzę po 20 minutach wyjście z buszu podczas, gdy dzida przeleciała obok mojej głowy. Nie no, żartuję, przeleciały dwie dzidy. A tak csłkiem poważnie to zbliżałem się do końca gąszczu. Wyszedłem i... No pies mnie je*ał. Baki, celnik, i jakaś furgonetka. Wróciłem po tym całym marszu do punktu wyjścia.

- O! Tom! Dobrze, że wróciłeś! Mam wizy! - Miał ten swój bananek na mordce, w końcu coś mu wyszło i nie spartolił sprawy do końca.
- No nie gadaj.  - Podszedłem do niego, a on wręczył mi wizę z moim imieniem i nazwiskiem. Sprawdzam ją i po chwili namysłu odezwałem się. - No dobra, zaryzykujmy.
- Spokojnie Thomas, to nie Korea, żeby strzelali do nas od tak.
- No to mnie pocieszyłeś Baki. To jak? Podchodzimy do kontroli?
- No jasne. - Bakłażan razem ze mną udał się do radzieckiego celnika. Pociłem się z stresu, że jednak coś mu nie przypadnie do gustu i otworzy ogień. W końcu jednak popatrzył się po nas, spojrzał raz jeszcze na dokumenty i zwrócił je nam.
Całe szczęście nic nie podejrzewał i przeszliśmy przez granicę. Zmierzaliśmy w nieznane, nawet nie wiem czy wyjdziemy z tego żywi.
- Ej Baki, która godzina?
Wyciągnął swój antyczny zegarek jeszcze z klapką i na łańcuszku i sprawdził. Spojrzał na mnie z uśmiechem
- No, jeżeli mam być szczery to już 16 z minutami.
- Chyba cie gnie, jak niby minęło aż tyle czasu?
- Strefa czasowa?
A no tak, to w końcu inny kraj. Tak jakby mogliśmy poprosić typa, żeby nas podwiózł, a nie cisnąć piechotą. Jeszcze się spóźnimy, a tego nie chcemy.

Po jakiś 30 minutach doszliśmy pod płot, gdzie za płotem była już scena. Ludzi jak mrówków, a kontrola przy bramkach obecna. Nie no, alko wykryją, nie po to niosłem tą flaszkę, żeby teraz nas nie wpuszczono. Wpadłem jednak na całkiem nie taki zły pomysł.
- Baki, przeskakujemy przez płot.- Kiedy tylko na niego spojrzałem ten już przygotował ręce do przeżutki. - Czasami mnie zaskakujesz Bakłażan. - Uśmiechnięty wdrapałem się pierwszy i zawisłem, aby rozejrzeć się po okolicy. Szybko zdałem sobie sprawę, że ktoś z ochrony może to widzieć, dlatego pomogłem kuzynowi wdrapać się i przejść na drugą stronę. Nikt nas nawet nie zauwarzył.
- No Tom, a teraz... - Uśmiechnął się jak jakiś psychopata. Trochę mnie nawet przestraszył.
- O nie, zapomnij, że dostaniesz teraz flaszkę. Później się przyda.
- O no weź Tom, daj łyka i po sprawie
- A w pape chcesz Baki?
- Nie Papo smerfie. - jakby posmutniał, ale nie przejąłem się tym.
- Dobra chodź, zaraz się zacznie, a zmrok już nadchodzi.

Wtopieni pośród mrówek podchodziliśmy pod samą scenę, ale żeby było zabawniej, Bakłażan wypuścił swoje gazy Sadama Hussaina. Jakże miło było patrzeć, kiedy jeden zwalał na drugiego kto ulotnił gazy musztardowe.

Jak nie jak nie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz