Rozdział #8

1.8K 110 40
                                        

JENNIFER

Odkąd miałam w jakikolwiek sposób wpływ na swoje życie i swoją przyszłość, wydawało mi się, że podejmuję właściwe wybory i dążę do określonego celu. Będąc w parku z Abi zrozumiałam, że tak naprawdę nie mam żadnego celu. Kiedy byłam młodsza, dokładnie siedem lat temu, snułam plany o tym, że będę miała lepszy byt niż moja matka.

Widziałam siebie jako kobietę ustatkowaną, szczęśliwą, kochaną i spełnioną, bez zmartwień i trosk o lepsze jutro. Tymczasem doszłam do punktu w swojej egzystencji, gdzie moje życie, dotąd ustatkowane zaczyna sypać się jak domek z kart i tylko ode mnie zależy czy ten cholerny domek się rozpadnie, czy będzie trzymał się fundamentów.

John dał mi wszystko o czym marzyłam. Miłość, bezpieczeństwo, harmonię i szczęście. Dzięki niemu nie muszę tyrać na dwa lub trzy etaty, jak musiała moja mama. Żeby nas utrzymać zaharowywała się na śmierć, a i tak ledwo wiązałyśmy koniec z końcem, podczas gdy mój ojciec nie musiał martwić się o to, co włożyć do garnka. Jego kolejne dzieci miały wszystko, gdy ja praktycznie nie miałam nic.

Może wyjdę na materialistkę, ale gdy jako dziecko musiałam cierpieć z powodu biedy, w dorosłym życiu chciałam tego uniknąć i wybrałam Johna. Faceta z perspektywami.

To nie tak, że go nie kocham i kieruję się tylko stanem jego konta. Gdy byłam głupią małolatą imponował mi tym, co robił, a właściwie imponowało mi to czym się trudnił. W moich oczach był niegrzecznym chłopcem, który próbował odbić się od dna i zarobić dla siebie kilka stówek, bo wychowywał się w biedzie, jeszcze bardziej skrajnej biedzie niż ja. Kombinował na różne sposoby, by zdobyć kasę, którą potem wydawał na mnie. Kupował mi drobiazgi, ulubione wafelki czy ciastka. Myślał o mnie, chciał zrobić mi przyjemność i umilić wspólnie spędzony czas. To właśnie, dlatego go pokochałam. W jakiś sposób się o mnie troszczył, nawet wtedy, gdy zostawiał mnie pod opieką Milesa, a sam jechał na jakąś fuchę. Na tyle ile mógł, rozpieszczał mnie i spędzał ze mną niezliczone godziny dnia i nocy, aż pewnego dnia zamiast Johna przy mym boku był Miles.

Trzymając na rękach Dereka wchodzę do mieszkania i doskonale wiem, jaki widok zastanę. Trzy godziny temu wyszłam, by spotkać się z przyjaciółką i jestem pewna, że John nadal grzeje łóżko. Przekraczam próg, zamykam za sobą drzwi i jedyne, co mnie otula to panującą w mieszkaniu cisza. Na palcach stóp podchodzę do łóżeczka i odkładam śpiącego syna. Rozpinam kurtkę, by się chłopak nie przegrzał, ściągam wiosenną czapkę i wracam do korytarza się rozebrać.

W kuchni robię sobie kilka kanapek z masłem, bo na nic innego nie mam ochoty i wracam do pokoju. Odstawiam talerz z jedzeniem na ławę i spoglądam w bok.

Kurwa!

Nie ma go. Johna znowu, kurwa, nie ma. Zaciskam pięści i bezwarunkowo zerkam w kierunku Dereka, po czym wyjmuję telefon z torebki i piszę do Johna.

Gdzie jesteś? Dzisiaj niedziela, zapomniałeś o tym, że masz rodzinę?

Stukam wyślij i cicho odkładam iPhone na blat ławy. Nie mija minuta, gdy otrzymuję odpowiedź.

Jestem w pracy, Jenny. Pilnie mnie potrzebowali. Postaram się szybko, stąd wyrwać. Kocham was.

Jasne. Zawsze ta sama wymówka. Prycham i biorę do ręki kanapkę z pieprzonym masłem. Włączam telewizor i wbijam wzrok w powtórkę Transformers, wyobrażając sobie, że jestem Prime'em i rozwalam wszystkich wkoło. Ależ jestem wkurzona! Niewyobrażalnie, adrenalina wręcz buzuje mi w żyłach i muszę coś zrobić, bo za moment oszaleję.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 25, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Bez szans Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz