Rozdział #6

2.4K 230 16
                                    

MILES

- Gdzieś ty był tyle czasu! - krzyczy mi do ucha Ashley, gdy do niej podchodzę. Łapię ją za nadgarstek i ciągnę do baru, żeby móc lepiej ją słyszeć, bo ogłuchnę od jej krzyku.

Po wyjściu od Jenny nie odpisałem Ashley na SMS-a, nie zadzwoniłem. Po prostu przyjechałem do miejsca, gdzie bawi się z naszymi znajomymi. Jest już lekko wstawiona. Też mam ochotę wypić kilka szotów, ale nie mogę. Prowadzę.

- Załatwiałem sprawy - tłumaczę, ale to nie przekonuje mojej kobiety.

Cholera.

Jenny.

- Jakie sprawy, Miles? Miałeś tu być ze mną!

Zaciska usta, stoi z ramionami skrzyżowanymi na piersi i czeka, aż zacznę się jej tłumaczyć.

Nie mam zamiaru.

Chwytam Ashley za ramię i przyciągam do siebie, stoi między moimi nogami, nie patrzy na mnie. W ten sposób chce pokazać, jaka jest zła. Muszę ją udobruchać.

- Skarbie - mruczę jej do ucha. - Nie masz o co być zła. Przecież tu jestem - mówię i muskam nosem miejscem za uchem. - Myślałem, że to jest najważniejsze - dodaję.

Kładę dłoń na jej policzku i kieruję twarz w moją stronę, po czym przywieram ustami do jej ust. Nie smakują one tak, jak usta Jenny, nie są tak aksamitne i pełne, język Ashley nie współgra z moim tak idealnie, ale potrzebuję tego pocałunku, by przypomnieć sobie, że moje miejsce jest obok Ashley.

Jenny...

Kurwa!

Przerywam zjednoczenie naszych warg, czując w trzewiach coś dziwnego. Mógłbym przysiąc, że to wyrzuty sumienia, nie względem Ashley, ale względem Jenny. Mojego promyka, światełka nadziei, które tli się delikatnie na końcu tunelu, w którym tkwię od pięciu pieprzonych lat, bo byłem tchórzem. Nie walczyłem o to, co dzisiaj powinno być moje. I przez te wszystkie lata wmawiałem sobie, że to Jenny podjęła decyzję, ale... Tak naprawdę... To ja ją podjąłem. To ja usunąłem się z życia Jenny, nakazując jej tym wybranie Johnego. Byłem przekonany, że Jenny zasługuje na kogoś takiego jak John. Faceta z ambicjami, który zapewni jej odpowiedni byt, troskę i będzie odpowiedzialny za jej szczęście. Szkoda tylko, że tym wyborem spieprzyłem jej życie. Bo do tego nie mam wątpliwości. Jenny nie jest szczęśliwa. Gdyby była, nie uległa by iskrzeniu, jakie między nami się tworzy, gdy jesteśmy blisko siebie, a wokół nie ma nikogo.

To jakaś więź, nić, magnes, które odpowiedzialne są za brak tchu, szybsze bicie serca i uderzające gorąco, jakie wybucha na całym moim ciele. Wystarczy, że Jenny jest w tym samym pomieszczeniu, co ja i wiem, że czuje to samo. Zdradza się tym, że często zwilża językiem swoje ponętne usta i rumieni się na twarzy, wygląda wtedy, jakby weszła z mrozu do ciepłego pomieszczenia. Jest wtedy taka urocza i piękna. Tak, Jenny jest cholernie piękna, nie tylko z wyglądu, ale także jej wnętrze jest piękne, słodkie i wrażliwe. Delikatne.

Mój promyczek.

Spoglądam w oczy Ashley i przez chwilę zastanawiam się, czemu nie poczułem nigdy do niej tego, co czuję względem Jenny. Ashley niczego nie brakuje. Jest ładna, zgrabna, zadziorna i kochana, a także mądra. Jednakże jest całkowitym przeciwieństwem Jenny.

Jenny jest przede wszystkim naturalna. Nie używa tony make-up'u, podkreśla jedynie delikatnie oczy i muśnie lekko rzęsy. Jej włosy w kolorze jasny blond zawsze są aksamitne i lśniące, gdy włosy Ashley są czarne jak mrok, chropowate i czuć od nich na mile woń perfum. Moja kobieta niestety używa czegoś co nazywa podkładem i pudrem. Maluje oczy dosyć mocno, przez co niekiedy wygląda mrocznie, ale też zadziornie, jak kotka w rui. Jenny preferuje odzież wygodną: jeansy, trampki i koszulkę, a Ashley stawia na szyk i seksapil. Wiecznie nosi szpilki, obcisłe spodnie i bluzki z dużym dekoltem. Wylewa na siebie pół litra flakonu perfum i nosi cholernie długie paznokcie. Przyciąga wzrok niemal każdego faceta, jaki mija ją na ulicy lub gdziekolwiek się pojawi, bo jest seksowna, a każdy mężczyzna lubi nacieszyć oko takim widokiem, jaki prezentuje Ashley. Jednak my, faceci wolimy za żony kobiety mniej śmiałe, mniej wyzywające i mniej prowokujące. Przynajmniej ja.

Więc dlaczego jestem z Ashley? Dobre pytanie. Sam nie wiem. Przespałem się z nią raz i tak już została w moim życiu, za kilka tygodni mamy pierwszą rocznicę związku. I powinienem zacząć zastanawiać się nad tym, co przygotować na ten dzień.

- Masz szczęście, że tak cię kocham, Miles - mówi Ashley, brutalnie wyrywając mnie z zadumy. Zarzuca mi ręce na szyję i przyciska swoje ciało do mojego, wtulając twarz w zagłębienie mojej szyi.

Zaciągam się zapachem jej włosów i marszczę nos.

Nigdy nie przyzwyczaję się do woni jej perfum.

Bez szans Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz