Część 10

82 0 0
                                    

Pov Wendy

Poniedziałek. I to na dodatek rano. Budzę się gnieciona przez coś ciężkiego i przez słońce które zaczyna lekko świecić. Co z tego że jest luty prawda? Zrzucam łapę wielkoluda i idę w stronę łazienki się przebrać. Zapowiada się cudowny dzień. Myje twarz i zęby a potem się przebieram z piżamy na ciuchy do szkoły. Wychodzę z łazienki i widzę jak Alan już nie śpi ale wciąż leży. Podchodzę a raczej podbiegam do niego a kiedy on to widzi natychmiastowo przesuwa się w bok co powoduje jego upadek na ziemię i moje rzucenie się na łóżko. Patrzę na niego z góry uśmiechając się wrednie

-Widzę że wstałeś - Uśmiecham się jeszcze szerzej na co on burczy coś pod nosem i wstaje z ziemi. Niech się cieszy że chociaż na dywan upadł. Mogło być znacznie gorzej. Podchodzę do biurka i pakuję zeszyty na dzisiaj. Książki mam w szkolnej szafce. Biorę jeszcze czapkę Alana i jestem gotowa. Odwracam się i widzę jego wzrok na czapkę. Trudno, dzisiaj jest moja. Uśmiecham się słodko i wychodzę z pokoju schodząc na dół do kuchni.

-Siema młoda

-Siema stary

Podchodzę do lodówki by wyciągnąć moją jogobellę. Patrzę po szufladach i na drzwiczkach ale jej nie ma. Odwracam się powoli w stronę Alexandra który pożera mój jogurt. On widząc to jak na niego patrzę szybko dojada resztki i wybiega z kuchni

-Dopadne cię ty grubasie! Ty pożeraczu jogurtów!

Drę się bo jestem więcej niż pewna że chociaż początek usłyszał. Wzdycham i wyciągam miski, płatki i mleko. Najpierw płatki potem mleko. Koniec kropka. Wsypuje i zalewam a potem stawiam na stole. Skoro nie mam jogurtu i i tak musiałam zrobić sobie śniadanie to nie będę już taka podła i zrobiłam brunetowi. W tej samej chwili kiedy siadam do stołu on wchodzi i podchodzi do lodówki.

-Zrobiłam ci płatki.

Odwraca się i zaczyna rozglądać czy nie ma tutaj kogoś innego. Wywracam na niego oczami bo doskonale wiem o co mu chodzi.

-Nie, nie są zatrute, nie, nie naplułam do nich i tak ja tobie zrobiłam śniadanie - daje szczególny nacisk na "tobie" aby do niego dotarło że się poświęciłam. I bądź tu człowieku miły. W połowie śniadania zaczynamy się ścigać kto pierwszy zje a kiedy to robimy podbiegamy do zlewu i biegniemy w stronę drzwi przepychając się po drodze. Zakładam szybko moje Nike i biorę plecak wraz z kluczami i już spokojnie podchodzę do garażu by wyciągnąć moją yamahe. Czekam jeszcze na Alana który musiał lecieć do domu po plecak i jedziemy w stronę szkoły.

*********

Wjeżdżamy na parking z piskiem opon i parkujemy na wolnych miejscach. Zsiadam z motoru i biorąc plecak kieruje się w stronę przyjaciół. Kiedy jestem niedaleko nich widzę kolejną laske Konrada. Ledwo co zerwał z ostatnią i już ma nową? No nieźle.. Podchodzę do nich bez słowa i ciągnę dziewczyny w stronę głównych drzwi. Puszczam je na korytarzu i już normalnie idziemy w stronę szafek. Otwieram swoją i wyciągam potrzebne książki na 3 pierwsze lekcje. Historia. Jak ja ją kocham. Czujecie sarkazm? Bo ja tak. Zamykam szafkę i idę w stronę sali numer 109, kiedy rozmowę zaczyna Hanka.

-Pamiętacie że w ten weekend byłam u wujków no nie? - po naszym potwierdzeniu kontynuuje- no i byłam z kuzynami na placu i poznałam takie ciacho że nie uwierzycie... - po tym się wyłączyłam bo stałyśmy już pod ścianą i akurat jak popatrzyłam w stronę drzwi musiałam zobaczyć obściskującą się parkę gołąbków. Pieprzony Casanova. Wzdycham i udając niewzruszenie wchodzę do klasy by zająć miejsce na końcu sali. Po chwili wchodzą moi współtowarzysze i zajmują miejsca przede mną. Koło mnie siada Alan a przed nami po kolei Sam i Konrad a na samym przodzie Hanka oraz Tośka. Dwa giganty chociaż mnie zasłaniają i nie widać jak przysypiam na tej nudnej lekcji.

Odległa przyjaźńWhere stories live. Discover now