§4§

122 21 4
                                    

Nigdy nawet nie przypuszczałbym, że w moim nędznym i pełnym wkurzających rzeczy życiu będzie mnie irytować nawet puste, białe pomieszczenie i oślepiające promienie słońca wpadające do niego przez okno.  Zwykle to właśnie ono rozbudzało mnie do życia, gdy miałem wstawać do pracy, o ile wcześniej nie zrobił tego budzik. Gotowy na spełnienie swojej dziennej rutyny chciałem się podnieść, jednak od razu odczułem ukłucie w klatce piersiowej, przez co wróciłem do poprzedniej pozycji. Do pokoju weszła jakaś niska i chuda kobieta. Była bardzo blada i miała krótkie, brązowe włosy, wyglądała na dość przerażoną całą sytuacją. Moje pytanie brzmiało, co ona tu tak właściwie robi i dlaczego nic nie pamiętam z wczorajszego dnia? Chyba nie byłem takim skończonym kretynem, aby zapraszać jakąś babę do siebie na upojną noc przy alkoholu, prawda? Do tego wyglądała jak siedem nieszczęść i raczej nie lubowała w tego typu zabawach.

- O-obudził się pan już? Miałam sprawdzić czy wszystko w porządku. - powiedziała i niepewnym krokiem podeszła w stronę łóżka. - L-lekarstwa.

Wystawiła w moją stronę swoją drobną i trzęsącą się dłoń, na której znajdowały się dwie tabletki niewielkich rozmiarów.

- Skąd mam wiedzieć czy to nie są jakieś narkotyki? - spytałem podejrzliwie, patrząc na nią chyba zbyt wrogim wzrokiem, gdyż ta omal się nie przewróciła.

- Dla pańskiego dobra, za zleceniem lekarza. - mówiła niemal szeptem, więc dość ciężko było mi zrozumieć cokolwiek.

I jakiego lekarza?

- Gdzie ja jestem? Czy to jakaś wroga organizacja, a ty grasz pielęgniarkę, naprawdę będąc gangsterką pod przykrywką? - kolejne pytanie, a ja miałem wrażenie, że nigdy z niej nie wyciągnę jakichś szczegółowych informacji.

- Rose, czy mogłabyś wyjść? - ten głos wydawał się taki znajomy, a jednak nie potrafiłem rozpoznać w stu procentach do kogo on należał.

- T-tak proszę pana! - odparła niemal krzykiem, spłoszona wybiegając z sali, zupełnie zapominając o lekach.

Moim oczom ukazał się elegancko ubrany mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, w ręku trzymał kartkę, na której były wypisane prawdopodobnie moje dane osobowe.

Co się dzieje?

- Chuuya, w co ty się wpakowałeś? Nie uważasz, że mamy już wystarczająco dużo problemów? - powiedział z pokerowym wyrazem twarzy, a mnie olśniło. Ōgai Mori.

- Szefie jest w porządku, niedługo pewnie mnie wypiszą i... - miałem kontynuować swój zapewne przekonujący monolog, jednak jego surowy głos przerwał mi w połowie zdania.

- Możesz umrzeć Nakahara. - dopiero teraz zbliżył się do mnie spokojnym krokiem, kładąc skrawek papieru na szpitalnej kołdrze.

- C-co? - jedynie to udało mi się wydusić, patrząc przerażonym wzrokiem na wynik.

Czy ja jestem gotowy na śmierć?

- Przeczytaj. - powiedział stanowczo.

Niepewnym ruchem sięgnąłem po kartkę i ustawiłem ją pod dobrym kątem, aby móc przeczytać ostateczny werdykt na temat swojego losu.

Chūya Nakahara, pacjent numer 94 okręgowego szpitala w Yokohamie.

Przyczyny pobytu: krwotok wewnętrzny, utrata przytomności

Niezidentyfikowany obiekt zalegający w okolicy płuc, przygniatający organy wewnętrzne. Wymagana kosztowna operacja w celu usunięcia anomalii.

- Mafia Portowa oczywiście wpłaci część kwoty na twoją operację, nie musisz się o to martwić Chūya. - powiedział siadając na krańcu łóżka i z powrotem zabierając mi kartkę.

- Czy wiadomo co.. Co to jest? - pytam, a głos coraz bardziej mi się łamie.

Czy to możliwe, aby były to łodygi kwiatów? Czy takie coś w ogóle istnieje?

- Obecnie nie. Ma to dość dziwny kształt i zajmuje większość części twojego ciała, tak wskazuje prześwietlenie. Cokolwiek to by nie było musisz podjąć się tej operacji, chociaż jest prawdopodobieństwo, że umrzesz na stole. - nadal mówił ze stoickim spokojem, co wcale nie dawało mi optymistycznych wizji na temat swojego zdrowia.

- Kwiaty. - powiedziałem patrząc pustym wzrokiem na ścianę przede mną.

- Kwiaty? - zadaje kolejne pytanie, a ja tylko czułem narastającą irytację.

Zacisnąłem dłoń na pościeli próbując wymyśleć cokolwiek co pomogłoby mi dojść do przyczyny swojej sytuacji.

- Proszę państwa, lekarz przyszedł. - ta sama kobieta co poprzednio stanęła w progu, oznajmiając to co oznajmić miała, a już po chwili pojawił się za nią mężczyzna w podeszłym wieku, prawdopodobnie niedługo zmierzający na emeryturę z łysiną na głowie i okularami z bardzo grubą oprawką. Śmiało mogłem powiedzieć, że wyglądał jak ci psychopaci z horrorów, które oglądał za młodu.

Mori i pielęgniarka opuścili nas w ekspresowym tempie, a ten tylko pociągnął za sobą taboret na którym następnie usiadł, wyciągnął coś w rodzaju notatnika oraz niebieski długopis z nadgryzioną końcówką.

- Panie Nakahara, czy ostatnio czuł się pan jakoś gorzej? - pytanie numer jeden.

Kiwam głową na tak.

- Co dokładnie się działo? - marszczy brwi, co tylko podkreśliło zmarszczki na jego przemęczonym czole.

- Plułem płatkami róż. - powiedziałem jakby było to oczywiste.

- Proszę? - pyta poprawiając okulary.

- Plułem płatkami róż. - syknąłem, zdając sobie sprawę z tego, że pewnie weźmie mnie za kogoś ze schorzeniem psychicznym.

- Jak często się to panu przytrafiało? - zapisał coś w notatniku.

- Kiedy ją widziałem. - mówię i jakby odpływam.

- Kogo? - podnosi wzrok.

[T.I.] proszę powiedz mi, czy będziesz tęsknić?

[🌺] flowers in my lungs || chuuya nakaharaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz