MAY
Gdyby nie głos profesora Jablonsky'ego oznajmiający koniec dzisiejszego wykładu, zasnęłabym z głową schowaną w ramionach. Nie to, żebym nie lubiła pogadanek na temat literatury antycznej, ale zajęcia była naprawdę nudna, a ja dzisiaj wyjątkowo zmęczona. Znów nie spałam pół nocy i miałam ochotę walić głową w ścianę, żeby się rozbudzić. Dosłownie.
Podniosłam się ociężale z krzesła, spakowałam swoje rzeczy, a potem czym prędzej wyszłam z dusznej sali. Przed ostatnim wykładem chciałam znaleźć Sophie i zamienić z nią parę słów, ale nim zdążyłam pomyśleć, w którą stronę powinnam iść, poczułam, jak telefon wibruje mi w tylnej kieszeni dżinsowych spodni. Wyjęłam go i stanęłam pod ścianą, żeby odczytać esemesa i nie zostać przy tym staranowaną.
Sophie
Pani Kingston odebrała telefon, że jej córka rodzi. Odwołała wszystkie zajęcia z matematyki. Mam okienko! :D Chyba urwę się potem z ekonomii...
Matematyka to był mój ostatni wykład, więc dobrze się złożyło. Leo za czterdzieści minut kończył lekcje. Przed pracą miałam też trochę czasu, więc postanowiłam, że zrobię bratu niespodziankę i odbiorę go ze szkoły, a później zrobimy zakupy, żebyśmy mieli co zjeść na kolację.
Oby tylko ojciec nie zapomniał przelać tych pieniędzy. Inaczej będziemy dzisiaj głodować.
Zabrałam z szatni swoje rzeczy i ubierałam się, spiesząc na przystanek. Nienawidzę ścigać się z czasem, żeby tylko zdążyć na autobus. One kursują raz na godzinę, więc spóźnienie się całkowicie pokrzyżowałoby mi plany, a dotarcie na najbliższy przystanek zajmowało mi zazwyczaj dziesięć minut. Kiedy minęłam główne drzwi budynku Riggleman Hall, jęknęłam w duchu. Natychmiast zdjęłam z siebie chustkę. Słońce grzało niemiłosiernie, a ta, przewiązana na mojej szyi, sprawiała, że było mi jeszcze bardziej gorąco. Już zaczął się wrzesień, temperatura mogłaby spaść o te kilka stopni. Wszyscy byliby wtedy o wiele szczęśliwsi.
Za pierwszym zakrętem uznałam, że w takim tempie nie zdążę na czas. Otarłam kropelki potu z czoła, a w gardle czułam suchość. Butelka wody mineralnej skończyła mi się przed końcem lunchu, a później nie pomyślałam, żeby podejść do automatu i kupić kolejną. Wzięłam kilka głębszych oddechów, a potem zaczęłam biec. Z torbą na ramieniu nie było to wcale łatwe. Co paręnaście metrów zwalniałam do szybkiego marszu. Nie chciałam, żeby ktoś później zeskrobywał moje roztopione ciało z chodnika. To byłby dla niego zapewne duży kłopot.
Kiedy dotarłam do Marina Street, zobaczyłam przystanek. Autobus powinien przyjechać za dwie minuty, więc dalej szłam już bez pośpiechu. Wraz ze mną do pojazdu wsiadało kilku studentów, których względnie kojarzyłam z uczelni. Wiele osób jeździło tą linią, głównie dlatego, że przemierza ona dość spory kawałek miasta. Na szczęście klimatyzacja działała. Inaczej chyba nie przeżyłabym tych trzydziestu minut drogi.
Usiadłam na wolnym miejscu przy oknie, a potem wyciągnęłam z plecaka jedną z nowszych wydań Emmy Jane Austen. Było naprawdę cudowne. Nim jednak dałam siępochłonąć lekturze, spojrzałam w okno, bo akurat przejeżdżaliśmy obok rzeki. Kanawha była centrum całego Charleston. Dzieliła miasto na pół. Charakterystyczny element stanowił główny most znajdujący się nieco dalej. Uważałam go za trochę przestarzały, choć nadawał nieco klimatu. Czasami obserwowałam zakochane pary, które przyczepiały kłódki skrywające najróżniejsze sekrety i potem wrzucały klucz do rzeki. To w pewnym sensie romantyczne. Sama marzyłam, żeby kiedyś stanąć tam z miłością swojego życia i zrobić coś takiego. Był tylko jeden problem – w nikim się nie zakocham, ani nikt nie zakocha się we mnie. Nigdy.
Natychmiast otrząsnęłam się z tych myśli i wróciłam do książki, choć nim spostrzegłam, minęło pół godziny. Usłyszałam nazwę przystanku Littlepage Terrace, więc gdy tylko drzwi się rozsunęły, wysiadłam na prażące słońce. Rozejrzałam się dokoła, bo chwilowo straciłam orientację. Niełatwo było się skupić, czując tak potworny skwar. Powachlowałam twarz ręką i już chciałam przechodzić przez ulicę, gdy ze skrzyżowania wyjechał z piskiem opon brązowy lśniący SUV i pognał wprost na czarne porsche jadące z naprzeciwka, jakby obrał sobie go za metę wyścigu. Przerażona cofnęłam się na chodnik i krzyknęłam, usłyszawszy po chwili potężny huk. Odłamki szkła i metalu posypały się na wszystkie strony, a zmasakrowane auto zaczęło dachować. Nie wiem, jakim cudem, ale sprawca, jakby nigdy nic się nie stało, odjechał z miejsca zdarzenia, wjeżdżając na prawidłowy pas. Śledziłam go wzrokiem, całkowicie oszołomiona, dopóki nie zniknął za kolejnym zakrętem. W uszach mi świszczało, a w płucach brakowało powietrza. Patrzyłam na to z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć, że byłam świadkiem wypadku. Takie rzeczy zdarzały się codziennie, ale nigdy na moich oczach.
![](https://img.wattpad.com/cover/60052668-288-k747853.jpg)
CZYTASZ
TOM 2. Teija. Krótko i nieszczęśliwie - PREMIERA 17 MAJA
Teen FictionZOSTANIE WYDANE „Teija. Czarna Róża" to nowy tytuł opowiadania "The Love Accident: Prześladowca". 17 maja swoją premierę będzie miał drugi tom „Teija. Krótko i nieszczęśliwie" „Teija. Czarna róża": Przeprowadzka z bratem do nowego miasta. Pójści...