°•prolog•°

72 3 11
                                    

Dźwięk szybkich kroków Franka niósł się po korytarzu. Huk podeszew w zderzeniu z podłogą ginął w tym całym chaosie, wywołanym rozmowami telefonicznymi, drukarkami, wiatrakami i masą innych sprzętów. Prawdę mówiąc, huk ten był jak jedna mróweczka w ogromnym kopcu.
Jednak mimo to mężczyzna stale nerwowo mierzył biurowiec wzrokiem, upewniając się, że nikt się nim nie zainteresował.

Dotarł na miejsce. Drżącą dłoń skierował w stronę biurowej chłodziarki do napojów.
Nie chciał pić, ale wycieczka po wodę wydawał się w tym momencie jedyną deską ratunku.

Znowu to samo. Znowu to samo.
Znowu to samo. Znowu to samo.

Znowu myślał tylko o jednym.
Był pewny, że już się z tego wyleczył, że to koniec, ale ta choroba ma nawroty.
Ta choroba jest bez wątpienia długo terminowa, a standardowa terapia jej nie wyleczy.
W zasadzie to jedna z tych chorób, z których nie można się wyleczyć.
Wszelkie próby wyciszenia jej lub uśpienia, kończą się fiaskiem.
Z góry wiadomo, że ona nadal będzie dawać o sobie znać, będzie się przebijać z nawet samego dna i przypominać o sobie, tak jak właśnie teraz.

Ta choroba ma żółte włosy, zbyt mocny makijaż, specyficzny gust i nazywa się pieprzony Gerard Way.

Czuł, jak jego policzki płoną, a nikłe mięśnie wiotczeją i całkowicie odmawiają posłuszeństwa.
Dlaczego nawet własny organizm był przeciwko niemu?

Emocje kłębiły się w małym ciałku, desperacko szukając ujścia, obijały się i tłukły, kolidując ze wszystkim na swojej drodze, w poszukiwaniu cholernego wyjścia.
Tym samym wywoływały ucisk w żołądku, popychały śniadanie do gardła, które swoją drogą i tak swoją było już zaciśnięte do tego stopnia, że nie pozwalało właścicielowi wydusić nawet jednego sensownego zdania... no i to drżenie rąk, cholera a żeby tylko na rękach się kończyło!

Rzucił nerwowo przekleństwem, gdy wyciągnięcie głupiego kubeczka z dozownika stało się wyzwaniem pond ludzkie możliwości. Siłował się z nim już od dłuższego czasu, ciągle bez skutku.

Teraz miał ochotę po prostu osunąć się na posadzkę i nie wstawać, oczekując, aż tłum wygłodniałych współpracowników stratuje go, biegnąc na obiad do stołówki lub palarni, co kto woli.

Okazało się, że mogło być jeszcze lepiej!
W progu stał nie kto inny jak sam Way, obserwując nieporadne poczynania kolegi.
Szczerze? Rozczulał go ten widok, podobnie jak matkę rozczula widok dziecka bawiącego się jej kosmetykami. Te niezręczne małe rączki topiły jego serce i poprawiły humor, bardziej niż by się tego spodziewał.
Niewiele myśląc, cichutko parsknął, a w zasadzie ledwo co upuścił powietrze z nosa.
Jednak to wystarczyło.
Do Franka dotarło, że stoi tu nie kto inny jak Gerard. Stoi i obserwuje każdy jego ruch.

Czy to pora umierać?

Nie mógł uwierzyć, że to ten Gerard...
Gerard od którego panicznie uciekł, robiąc przy tym niemałe przedstawienie.
Gerard, którego mimowolnie widział, gdy tylko zamykał oczy.
Na domiar złego właśnie ten Gerard podszedł i pomógł mu wydobyć naczynie.
Nie odzywali się, co nie oznacza, że byli sobie obojętni.
Frank z zapartym tchem patrzył, jak ten napełnia kubeczek zimną wodą.
Tak prozaiczna czynność, jedna z tych na które nie zwracamy uwagi, w oczach Franka była najmniej jak stworzenia Adama. Uważnie analizował, nawet najmniejszy ruch dłoni. Chłonął ten obraz by zapamiętać każdy milimetr ciała Way'a. Jasna skóra skąpana z delikatnych smugach światła, zdawała się być idealna. Delikatnie rozwarte usta i jasne kosmyki spadające na twarz, wprawiały w zachwyt.

- Dobrze się czujesz? - rzucił Gerard, wyciągając rękę z kubkiem przed siebie. Iero zamarł, szybkim ruchem chwycił za plastik i napełnił policzki wodą, byle by uniknąć odpowiedzi. Kiwną kilkukrotnie głową po czym jego rozmówca... po prostu wyszedł. Z jednej strony mężczyzna poczuł ulgę, już się nie wygłupi, ale z drugiej dręczyła go... pustka. W momencie gdy Gerard wyszedł pokój jakby przygasł i spowił się gęstą mgłą. Całkiem jak wtedy, gdy w letni dzień słońce nagle zachodzi i ustępuje deszczowym chmurą.

Czuł jak napój, powoli chłodzi piekące policzki i zgrzaną twarz, niosąc ukojenie.
Upił szybko kolejny łyk z nadzieją, że ugasi on też pożar siejący zamęt w jego głębi, pożar topiący jego serce od środka i przyjemnie rozgrzewający ciało a za razem zostawiający ogromne pogorzelisko w miejscu, gdzie niegdyś urzędowało racjonale myślennie. Kolejny łyk.

Tylko czy szklaneczka wody jest wstanie, ugasić tak wielki pożar?

witam serecznie wszystkich zgromadzonych,
szczególnie peterów.
lecimy z moją pierwszą "ambitniejszą" pracą na wattpadzie.
jak mogliście zauważyć jest... jaka jest, dlatego wszelkie uwagi w kometarzach mile widziane.
pozostaje mieć nadzieję, że stopniowo moje zdolności litErCkiE będą się poprawiać.
to chyba tyle, do zobaczenia!
mam nadzieję...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 08, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Water-cooler romance I FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz