Mój sposób pisania, do którego przywykłam zazwyczaj nazywam "pisaniem bez weny", jako że nie czekam, aż wena nadejdzie, tylko po prostu siadam do pisania i piszę. Uważam jednak, że określenie "wena na żądanie" jest równie dobre. Wszystko zależy od naszej osobistej definicji weny.
Zastanawiasz się pewnie na czym to polega, więc już wyjaśniam.
Podczas gdy wielu pisarzy czeka z pisaniem na nadejście weny, która czasem przyjdzie szybciej, czasem wolniej, a czasem będzie uparcie milczeć miesiącami czy nawet latami, ja wychodzę z zupełnie innego założenia. Siadam do pisania, gdy mam czas, który chcę wykorzystać konstruktywniej niż oglądanie czegoś na Netflixie czy HBO Go lub gdy naprawdę mi się nudzi (na przykład gdy wykładowca zapomniał, że ten wykład już był i powtarza nudny wykład, który nikogo nie interesuje) i postanawiam pisać, aby nie zasnąć. Biorę telefon lub laptopa (w zależności od tego czy jestem na uczelni, w pociągu/autobusie czy w domu) i zaczynam pisać. Na telefonie jest to średnio 700–800 słów na godzinę, na laptopie 1000–1200 słów na godzinę. Tak po prostu. Siadam, włączam Wattpada i piszę takim tempem, podczas gdy niektórzy nie mogą złamać granicy 200–300 słów na godzinę. Dzięki temu, mając wolny dzień, który chcę poświęcić głównie napisanie jestem w stanie napisać nawet 11 000 słów, chociaż zazwyczaj publikuję wtedy koło 7000 słów, bo robię sobie krótkie przerwy np. na spacer z psem, co pozwala odświeżyć umysł i czasem przeanalizować pomysł na dalsze wydarzenia. Dzięki temu one-shot Papierosy i truskawki liczący prawie 30 000 słów napisałam w tydzień, a jestem pewna, że gdybym czekała na przypływ weny, mogłoby to trwać miesiąc, a może i dłużej.
Oto mój sekret: trening, dobrze rozpisana fabuła, wizualizacja i... PIOSENKI!
Moim pierwszym pisarskim treningiem było coś, co nazwałam 300 Słów Dziennie Challenge. Polegało to na tym, że codziennie gospodarowałam sobie godzinę czasu, w którą miałam napisać przynajmniej 300 słów, które będą spójne z tym, co napisałam dnia wcześniejszego. W ten sposób powstało moje pierwsze fan fiction, czyli Hi, it's Devil. Zadanie trwało miesiąc i faktycznie pisanie opowiadania zamknęło się w miesiącu czasu, nawet jeśli rozdziałów ostatecznie wyszło więcej niż 30. Ideą tego treningu jest to, aby zmusić się do pisania. Myślisz, że zmuszanie się do pisania jest złe? Gdy tego nie chcesz, tak. Ale jeśli chcesz pisać, nie ma w tym nic złego. Spójrz na to w ten sposób - skoro dostajesz temat wypracowania na maturę i musisz go napisać w określonym czasie (z czym daje sobie radę przysłowiowy przeciętny Kowalski) to czemu nie możesz w ten sposób napisać opowiadania czy książki? Co stoi Ci na przeszkodzie? Bo moim zdaniem jedyną przeszkodą jest jakaś blokada w Twojej głowie, bo ktoś kiedyś powiedział, że pisaniem trzeba się delektować, że trzeba pisać powoli i czekać na wenę. Tyle, że najwięksi pisarze wcale nie postępują według tej reguły. Gdyby Stephen King się do tego stosował, nigdy nie powstałaby większość jego książek, bo nie miałby czasu. Gdyby trzymał się tego Remigiusz Mróz, nie napisałby wielu książek, co jest jedynym sposobem, aby utrzymać się z pisania na polskim rynku. Gdyby trzymali się tego inni pisarze, pewnie większość książek, które w życiu przeczytałeś nigdy by nie powstała. Więc czemu Ty masz upierać się przy czekaniu na wenę? Moim zdaniem czekanie jedynie na wenę jest rozsądne, kiedy piszesz wiersze, ale gdy piszesz prozę, to Cię po prostu ogranicza.
Krótko po tym zauważyłam, że po pierwsze: trochę poprawiły mi się opisy, które wcześniej były albo bardzo krótkie, albo wcale ich nie było i rozdziały składały się właściwie z samych dialogów, a zauważenie progresu solidnie zmotywowało mnie do dalszej pracy. Zawsze będę powtarzać, że trening czyni mistrza, że z każdym kolejnym rozdziałem, a nawet słowem robisz progres, nawet jeśli nie zawsze to odczuwasz.
Metodą, która niewątpliwie pomaga w pisaniu i pisaniu bez czekania na wenę jest wizualizacja poza momentami pisania. Po skończeniu jednego rozdziału patrzę na streszczenie kolejnego i wyobrażam sobie w głowie narratora, który czyta kolejny rozdział. Nie cały rozdział słowo w słowo, ale np. pierwsze zdania, jakieś opisy, dialogi. Czasem wizualizuję kilka opcji i zastanawia się, która jest najlepsza. Wizualizuję też konkretne sceny z tonem głosu bohaterów, ich mimiką czy gestami. Gdy siadam do pisania, zazwyczaj jestem w stanie to odtworzyć, dzięki czemu zabierając się za pisanie, wiem co chcę napisać. To pozwala mi oszczędzić czas poświęcony bezpośrednio na pisaniu, bo pisząc nie myślę co będzie dalej, tylko po prostu to wiem.
CZYTASZ
Poradnik Skutecznego Pisania
RandomZaczynasz pisać? Piszesz od dłuższego czasu, ale wciąż idzie to opornie? Masz problem z dokończeniem swoich książek i opowiadań? W połowie pisania historii czujesz wypalenie i nie chcesz jej już pisać? Ciężko Ci się zmotywować? Jeśli Twoja odpowiedź...