+ Rozdział 2 +

964 78 60
                                    

Mephistopheles

– Naprawdę przyjaźniłeś się z moimi rodzicami? – pyta Bastien kiedy wjeżdżamy na teren jego rodzinnej posiadłości, właściwie to mojej, ale nie potrafię myśleć o niej jako o swojej kiedy ktoś z linii krwi Morasów tutaj jest.

Wiedziałem, że sprowadzenie go do posiadłości wzbudzi jego podejrzenia, ale jednak miałem nadzieję, że to wciąż głupiutkie dziecko wierzące w bajeczki.

– Co w tym dziwnego? Bo mam pieniądze? – och biedne i nic nieświadome dziecko. Jego rodzice dysponowali większym majątkiem niż ja.

– Nie każdy bogacz musi mieć nasrane we łbie, by gardzić tymi, co zarabiają mniej niż on sam, wiesz? Na dodatek sądzisz, że twoi rodzice ustanowiliby mnie twoim prawnym opiekunem na wypadek, gdyby coś im się stało? – mówię i chyba nawet za dużo mówię. No cholera!

– Właśnie... Nie wydaje ci się to podejrzane? – spogląda na mnie, przeszywając mnie swoim spojrzeniem na wskroś. Kogoś mi teraz on przypomina, ale nie mogę sobie przypomnieć. Jakiś jego przodek, robił to samo, kiedy pakowałem się w drobne kłopoty. Ciekawe przez kogo najpierw się w nie pakowałem?

– Ale co? – udawanie głupka to już taki nawyk.

– To, że moi rodzice ustanowili cię moim prawnym opiekunem... Nie wyglądałeś, jakbyś o tym wiedział – ha! Czyli ta szkoła aktorska skończona siedemdziesiąt lat temu na coś się przydała. Skoro nie zorientował się, to wróży nam bardzo dobrą współpracę.

– Nie dziwi cię to?

– Właściwie... – zaczynam, parkując przed wejściem do domu. Trochę zeszło, bo w końcu ta rezydencja jest ogromna i od bramy wjazdowej do samego domu jest dobry kilometr pieszej wędrówki – Rodzice Ellen, nie żyją, była jedynaczką, nie miała też innych krewnych – no oczywiście, że ma, ale ci tym bardziej nie są wtajemniczeni w całą sytuację. Gdyby wiedzieli, że Bastien nie dziedziczy władzy nade mną, to już zlecieliby się po władzę. Ale mówimy tutaj o głównej linii rodu, której Bastien jest ostatnim przedstawicielem – Co do rodziny Roberta... Nigdy o nich nie wspominał, więc zgaduję, że nie miał z nimi najlepszego kontaktu... – wzruszam ramionami. Obym nigdy nie pomylił się w swoich kłamstwach. Jestem wampirem, różnię się nieco od ludzi! Chyba powinienem martwić się o to jak będę ukrywać moją prawdziwą naturę, a nie o takie głupoty.

– Więc sugerujesz, że rodzice tak po prostu uznali, że gdyby coś im się stało to miałem trafić pod twoją opiekę... To się nie trzyma sensu – mówi, odpinając pas.

– Tego nie powiedziałem, może mi mówili, a mi wyleciało z głowy? – podsuwam mu – I może po prostu twoi rodzice patrzyli w przyszłość? Wypadki chodzą po ludziach... Wiesz ilu ludzi ginie co minutę w różnych wypadkach? Przecież to był najzwyklejszy wypadek samochodowy – nie brzmiałem zbytnio przekonująco, bo sam nie wierzę w ten wypadek.

– Może masz rację – mówi, wysiadając z auta. Robię to samo i okrążam auto.

– Chcesz się rozejrzeć po domu, zanim się rozpakujesz? – proponuję, a Bastien przytakuje mi. Miałem nadzieję, że chłopak, chociaż da radę zapamiętać jak ze swojego pokoju trafić do kuchni, salonu i do drzwi wejściowych. To byłoby nieestetyczne, żeby głowa rodu gubiła się we własnej posiadłości.

Odkąd przejąłem dom w swoją własność, to nic nie zmieniałem, więc całe wnętrze mogło się gryźć z ostatnimi trendami w urządzaniu mieszkania.

– Masz ciekawy styl – chwali mnie Bastien – Cała rezydencja jest tak urządzona?

– Jak najbardziej... Rezydencja jest bardzo stara i nie chciałem, by było tutaj tak... nowocześnie.

– Masz rację... To miejsce ma swój urok – oznajmia, rozglądając się na boki, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy.

– Czy twoi rodzice... Miałeś jakieś zasady, których musiałeś się trzymać.

No co? Niech sobie chłopak nie myśli, że u mnie będzie samowolka.

– Miałem.

– To chcę je później usłyszeć, a później zastanowię się, czy wciąż będą obowiązywać, czy na ich podstawie stworzę nowe – nie chcę też, by chłopak czuł się tutaj jak więzień, więc jeśli nieco zluzuje mu smycz, to nie będzie to problem?

****

– Słuchaj mnie teraz uważnie, bo nienawidzę się powtarzać. Jako tako obowiązków domowych nie masz, wiesz żadnego sprzątania, mycia garów, czy dbania o ogród... Od tego mam profesjonalną firmę – kiedyś o czystość domu dbała służba, ale czasy się zmieniają i to było nieco wyzyskiwanie ludzi – W tygodniu w domu chcę cię widzieć najpóźniej do dziesiątej, chyba, że zabalujesz, to wtedy mi na oczy się nie pokazuj. W weekend... robisz sobie. co chcesz, nie ingeruje w to... Aczkolwiek mam nadzieję, że nie będę odbierać cię z komisariatu, ani tym bardziej odwiedzał w szpitalu. Po szkole zaraz do domu – jakieś środki bezpieczeństwa muszę wprowadzić. Nie wiem, czy to też nie kwestia czasu aż inne rody znajdą Bastiena – Taksówką – dodaje nieco wrednie – O każdym, nie planowanym, wyjściu masz mnie informować, telefonicznie, więc zapomnij o wiadomościach – po prostu nigdy ich nie czytam. Zresztą jakby ktoś go porwał, to przecież taką wiadomość może napisać każdy.

– Na razie to tyle... Jednak licz się z tym, że idę ci na rękę, więc mam nadzieję, że nie zawiedziesz, tak szybko, mojego zaufania.

– Rozumiem... – czyli dobrze myślałem, że Ellen wychowała go, na porządnego chłopaka i kontrolowanie go będzie prostsze. Nie wygląda, na takiego co spotyka się z kumplami na cotygodniowych imprezach, pije i ćpa, aż kończy w szpitalu, przy okazji zahaczając o wizytę na komendzie policji. A przynajmniej taką chcę mieć nadzieję. Bo jeśli dzieciak gra, to odstrzelę sobie – symbolicznie, bo broń mnie nie zabije – łeb, za to, że szesnastolatek jest lepszym aktorem niż ja! Ja – wampir! Wstyd i hańba!

Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie. Ja gapiłem się w okno, które akurat wydawało mi się interesujące. Dostrzegłem nawet na nim kilka smug... Oj, nie ładnie. Zatrudniam najlepszą firmę sprzątającą i jaki z tego efekt? Właściwie to miałem wstać i iść po kryjomu napić się krwi – spokojnie pełen profesjonalizm. Nie napadam na błąkające się prostytutki, czy meneli. Chociaż kto wie, skąd pochodzi krew, którą piję? Ja rączki mam czyste – od trzech stuleci – a w krew zaopatruję się na czarnym rynku. Oczywiście krew trzymam w swoim pokoju, w przenośnej lodówce, a do pokoju prócz mnie nikt nie ma wstępu. Tak samo jak do gabinetu. Są to dwa miejsca, do których ekipa sprzątająca ma nie wchodzić.

– Ej, mogę ci mówić Mephisto? – pyta się, gapiąc się na mnie.

– Mów tak jak ci wygodnie – oznajmiam, wstając z kanapy. Naprawdę muszę coś zjeść. Chociaż nie muszę pić często krwi, to jednak minęło, nieco czasu odkąd mieszkałem z jakimś człowiekiem. Wolałem chwilowo nie kusić losu i zdradzić swoją prawdziwą tożsamość przypadkiem.


The Divided Heart //BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz