5

1.1K 37 9
                                    

Świecie, nadchodzę!

Tego dnia do domu wróciłam koło 23. Jak na mnie wcześnie. Postanowiłam coś, nie coś porobić. Tym czymś było pomalowanie paznokci, zrobienie maseczki i umycie włosów. Nudziło mi się nie miłosiernie. Naprawdę nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Włączyłam jeszcze jakąś muzykę i postanowiłam posprzątać w szafie. Po jakimś czasie położyłam się do łóżka. Na ścianie jednak dostrzegłam zdjęcie na którym byłam ja. Jud, David i Joe. To były pierwsze wygrane mistrzostwa Japonii przez Akademię Królewską. To był prosty mecz.
Usiadła na miejscu menadżerki i czekała na rozpoczęcie meczu. Stresowała się jak każdy w drużynie. Trzeba zagrać perfekcyjnie żeby ojciec Livi był zadowolony. Początek, pierwszy gwizdek. Zaczyna Akademia. Pierwszy gol, drugi, trzeci. Napastnik drużyny przeciwnej sfaulowany? Jud dostaje żółtą kartkę. Kolejne gole strzelone. Koniec pierwszej połowy. Losy spotkania przesądzone. Strategia się nie zmienia. Cztery bramki w plecy dla przeciwników. Gwizdek. Druga połowa się zaczęła. Kolejne dwa gole strzelone. Siedem do zera a oni nawet się nie zmęczyli. Koniec meczu.
Radość i okrzyki. Wszyscy bardzo się cieszyli. Lana, Jud, David i Joe. Po meczu całą czwórką wybrali się na lody a potem do wesołego miasteczka. Bawili się świetnie.

Kiedy odłożyłam zdjęcie i otrząsnęłam się z amoku wspomnień była już 3. Postanowiłam po męczarni wspomnień pójść spać.
Śniły mi się najróżniejsze rzeczy. Od momentu poznania Jud'a do wczorajszego dnia. To było straszne widzieć jak się od siebie oddaliliśmy. Na koniec mojego jakże pięknego snu pojawiło się pytanie. Ja też nie czaje.

Czy on śni to tobie?

To było dziwne.
Obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Nie wiem czym było to spowodowane ale mimo wszystko postanowiłam wstać. Była 7:30. Nie chciało mi się wstawać. Ale dziś treningi. Skopie dupę Jud'owi i nareszcie zobaczy kto jest od niego lepszy. O tak to będzie piękny dzień. Spałam 4 godziny. Nie przejmowałam się tym. Podeszłam do mojej pięknej wysprzątanie szafy i wyjęłam z niej czarny top i szare spodenki. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Zeszłam na dół. Nie chcę jeść, wzięłam sobie tylko wodę i wyszłam z domu. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę szkoły i boiska. Był tam już Mark. Niepewnie do niego podeszłam.
- O hej Lee. - powiedział chłopak.
- Hej Evans. Mogę ci postrzelać? - spytałam na co chłopak się uśmiechnął.
Wstał i rzucił mi piłkę. Chyba jeszcze nie zapamiętał mojego nazwiska. Tego się trzymajmy.

Techniki Livi

1) Strzała Śmierci
2) Mroczne Zwierciadło
3) Królewski Pingwin nr.4
4) Potęga Chaosu
D

użo innych ale to te główne.

W jaki sposób by mu strzelić. Dobra wiem. Wyskoczyłam do góry, okręciłam się dwa razy a wokół mnie latały pingwiny z fioletowymi oczami. Zatrzymałam się i z całej siły kopnęłam piłkę krzycząc - Królewski Pingwin numer 4 - piłka wpadła do bramki razem z chłopakiem. Opadłam na ziemię z lekkim bólem w ciele. Nie tak wielkim jak przy Królewskim Pingwinie nr.1 ale ból jest spory. W tedy usłyszałam jak ktoś ironicznie klaszcze. Nie ciężko jest domyślić się że to jeden z Akademii. (Chwila napięcia)
- Umiesz tylko gotowe techniki tatusia? - spytał Jud a we mnie zaczyna się odliczanie do wybuchu. - Co mówić też umiesz tylko w tedy kiedy tata? - zaśmiał się. Ja już lekko wkurwiona patrzę się w jego oczy.

- Wiesz, nie każdy zostawia swoich przyjaciół i szkole po jednej przegranej. - odpowiedziałam z uśmiechem. Jud stał z miną mordercy więc ciągnęłam dalej - to naprawdę musi boleć. Fakt że jest się takim tchórzem. Oddajesz opaskę kapitana dziewczynie tłumacząc się że chciałeś tylko nas pomścić. Na pewno ciężko było ci bez przyjaciół - powiedziałam z udawanym współczuciem - cała drużyna uważała cię za zdrajcę. Nawet przez ciebie znów dołączyli do Rey'a. Na pewno męczyło cię poczucie winy za to że David był w szpitalu... - chciałam ciągnąć dalej ale poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Był to Caleb?
- Daj spokój, serio z nim gadasz? Aż tak nisko upadłaś? - spytał mnie a ja tylko się uśmiechnęłam. W sumie to co ja tak na serio chciałam mu powiedzieć? Wygarnęła bym mu za całe moje życie? Tak, znając mnie to właśnie to bym zrobiła.
Po tej jakże interesujące kłótni którą swoją drogą wygrałam, wróciłam do treningu. Strzeliłam jeszcze parę razy na bramkę Marka i usiadłam na ławce. Mina Dragonfly'a była piękna. No bo jak to, dziewczyna powołana do reprezentacji? Absurd. Uśmiechnęłam się pod nosem. W pewnym momencie dosiadł się do mnie Caleb. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, ale nie takiej niezręcznej bardziej w takiej przyjemniej. Dziwne uczucie.
- O co dziś poszło? - spytał po jakimś czasie
- E tam. Zaraz że o coś poszło. Po prostu strzeliłam brampkę 'czwórką' a ten się do mnie dowalił. Potem się zaczęło. - uśmiechnęłam się.
- Jak zawsze powiesz że było juicy mam rację? - zaśmiał się.
- No tak, tradycja. No nie było jakoś źle, było tak juicy. - dokończyliśmy razem i zaczęliśmy się śmiać.
Czasem zastanawiam się jakim cudem my się poznaliśmy. Bo w sumie to jesteśmy jak rodzeństwo. Oboje z dwoma twarzami. Oboje chamscy, nie ufni. Sporo o tym w sumie myślę.

Wszystko można zmienić, ludzi nie | Inazuma ElevenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz