O ile świat przedstawiony jest ogródkiem, bohaterowie fundamentami, a fabuła jest cegłami, to słowa właśnie będą w budowli zwanej książką zaprawą. W przypadku tej powieści język jest wielokrotnie kaleczony nie tylko przez samą autorkę, ale też niestety w wyniku braku korekty po tłumaczeniu na język polski. Więc ruszajmy w naszą wesołą Odyseję ku błędom logicznym, językowym i pisarskim.
Osobiście uważam, że pisarz powinien być często dociekliwy i zadawać sobie pytania dlaczego coś tak a nie inaczej działa. Pozwala to uniknąć pomyłek logicznych, których autor z własnego braku wiedzy nie zauważył, ale bardziej zaznajomiony z tematem czytelnik je dostrzeże. Do takich mniej poważnych błędów należą betonowe domy Altruistów. Kilka minut używania wyszukiwarki pozwoliło mi na znalezienie informacji, że budynki z ów tworzywa stawia się za pomocą dźwigu. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić jadącego dźwigu wraz z ciężarówką z kilkutonowym ładunkiem płyt betonowych do dzielnicy rodzimej frakcji naszej głównej bohaterki, zwłaszcza, że droga do miejsca zamieszkania bohaterki wiodła przez dystrykt bezfrakcyjnych, w którym "W niektórych miejscach droga zupełnie się zapadła, odsłaniając kanały i puste tunele metra(...)". Niestety jest również drugi rodzaj stawiania domów z betonu, a mianowicie transport gotowych stelaży i zalewanie ich na miejscu. Jednak to rodzi inny problem, a mianowicie skoro w postapokaliptycznej wersji Chicago brakuje samochodów i jedzenia, to skąd wzięli tyle betonu? O ile tę nieuwagę pisarską zaliczam do lekkich, to kolejne dwa przykłady są nacechowane ignorancją autorki do podstaw nauk przyrodniczych. Pierwszym z nich jest opis, kiedy wszyscy nowicjusze jadą na tradycyjną grę Nieustraszonych, a Tris wyskakuje z pociągu: "Skaczę, zanim znów zdążą to zrobić. Tym razem jestem przygotowana na siłę bezwładności, którą nadaje mi pociąg, przebiegam kilka kroków, żeby ją wytrącić i utrzymuję się na nogach." Po pierwsze - wytrącić to można osad. Po drugie - cała sytuacja jest źle opisana i jawnie pokazuje brak wiedzy autorki w zakresie fizyki. Siła bezwładności pociągu o której mowa, jest inna niż siła, która Tris chciała zrównoważyć wyhamowywując. Ta pierwsza działała na nią w pojeździe, kiedy zaczął zwalniać - podobne zjawisko zachodzi w jadącej w dół windzie, która jak zwalnia, to pasażerowie mogą poczuć takie charakterystyczne wbijanie w podłogę. Więc jeśli główna bohaterka chciałaby przeciwdziałać akurat tej sile, to musiałaby biec, ale dalej będąc w pojeździe, ponieważ jest to nasz układ odniesienia. Jak skaczemy do przodu, to faktycznie działa na nas siła bezwładności, ale naszego spadającego ciała, które dalej chce lecieć do przodu i dlatego ostatecznie po wylądowaniu najczęściej przewracamy się właśnie do przodu. Drugim przykładem jest opis działania serum, którego mechanizm pojawia się zarówno w wypowiedziach Cztery, jak i Christiny. Instruktor przed pierwszą symulacją Tris, odpowiada na pytanie nowicjuszki, jak symulacja ma działać bez kabli: "Serum, poza tym że zawiera nadajnik, stymuluje ciałko migdałowate, część mózgu zaangażowaną w przetwarzanie negatywnych emocji, jak strach, a potem wywołuje halucynacje. Aktywność elektryczna mózgu jest transmitowana do naszego komputera(...)". Cała sytuacja bardzo mnie razi, zwłaszcza, że autorka postanowiła zrobić z mózgu głównej bohaterki przedmiot, który każdy ma w swoim domu, a mianowicie ruter. Jest to czepialstwo z mojej strony, ponieważ to miał robić ten nadajnik, ale mniejsza z tym, jak dobrze wiemy od sławnego fizyka Dawida Podsiadło "Nie ma fal", więc te impulsy elektryczne i tak nie zostałyby przetransportowane do komputera, bez użycia dosłownie niczego. Jednak częścią tej wypowiedzi, która szczególnie mnie boli jest wspomnienie tego ciałka migdałowatego, które nie przetwarza tylko negatywnych emocji. Za tworzenie i odczuwanie emocji jest odpowiedzialne wiele struktur, które wchodzą w skład układu limbicznego. Ciałko migdałowate jest główną strukturą opowiadającą z pamięć emocjonalną i znajduje się na hipokampie, w którym tworzą się połączenia pamięci krótkotrwałej. Głównie kiedy śpimy, te połączenia zostają zastąpione połączeniami pamięci długotrwałej w korze mózgowej. Więc (o ile dobrze zrozumiałam, co przeczytałam) żeby wydobyć z nowicjusza jego lęki powinien zostać pobudzony również hipokamp, ponieważ wtedy do pamięci krótkotrwałej wróciłyby wspomnienia badanego, a pobudzone ciałko migdałowate przypomniałoby nowicjuszowi emocję, którą czuł podczas tworzenia danego wspomnienia. Więc bardzo mi przykro ale ciałko migdałowate nie jest dobrą panią bibliotekarką, która przegrzebie zasoby mózgu i znajdzie te głęboko skrywane lęki. Autorka ponownie chwali się swoją wiedzą biologiczną, wkładając ją do ust Christiny: "W rzeczywistości to walka między wzgórzem, które wytwarza strach, a płatami czołowymi, które są odpowiedzialne za podejmowanie decyzji". Ogólnie uważam, że absurdem jest wymagać od postaci w sytuacji strachu uspokojenia rytmu serca. Przyspieszona praca tego narządu jest wywoływana przez autonomiczny układ nerwowy, czyli niezależnie od naszej woli. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ instynktownie nasz organizm przechodzi w stan gotowości czyli pierwsze skrzypce gra część współczulna autonomicznego układu nerwowe. Kiedy mózg zanotuje brak zagrożenia pałeczkę przejmuje część przywspółczulna i zmienia procesy zachodzące w organizmie na stan spoczynku. Ludzki mózg nie jest na tyle wyspecjalizowany, żeby wiedzieć, że to co się dzieje nie jest prawdziwe doskonale to widać podczas koszmarów. Można powiedzieć, że dalej Tris mogła zapanować na autonomicznym układem nerwowym, ponieważ to centralny układ nerwowy(czyli w tym przypadku mózg) przesyła do niego informacje. W tym momencie jednak wracamy do ciałka migdałowatego i przeprowadzonych na nim badań, a mianowicie kiedy mózg zarejestrował obiekt, z którym badana osoba miała negatywne odczucia w przeszłości(podczas badania był to impuls elektryczny podczas pokazywania tego samego obrazu), to dochodziło od pobudzenia autonomicznego, czyli organizm reagował zanim, mózg zdołał przetworzyć informacje. Więc jak tu się uspokoić swojego mecha z mięśni i kości, kiedy wszystkie lampki świecą się na czerwono a syrena wyje jak opętana? Zagrożenie musi minąć i wtedy organizm wróci do spoczynku.
Błędów językowych mimo, że nie ma ich zbyt wiele to są momenty, że nie wiem czy całość odpowiedzialności za nie pada na wydawnictwo Amber czy może autorka tak dane zdanie napisała. Mam na myśli konkretny przykład: "Will zaczął opowiadać, a ja przytakiwałam, jakbym słuchała, ale byłam w stanie myśleć tylko o tym, jak patrzyłam w dół z budynku Hancocka, o obrazie bagna pełnego wody.". Cała powieść jest napisana w narracji pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym, czas przeszły pojawia się jedynie podczas wspomnień, ale dany fragment jest specyficzny. Pojawia się on kiedy Tris wraca ze zjazdu tyrolką i rozmawia z przyjaciółmi. Nie jest to wspomnienie i wszystko się dzieje na bieżąco, więc logika nakazywałaby żeby początek tego zdania brzmiał następująco: "Will zaczyna opowiadać, a ja przytakuję, jakbym słuchała, ale jestem w stanie myśleć tylko o tym(...)". Najlepszym przykładem niedbalstwa ze strony wydawnictwa jest opis, w który jest burzony przez jeden błąd. Mianowicie: "Jegotopy kołyszą się nad brzegiem". Kiedy to przeczytałam, byłam święcie przekonana, że jegotop to rodzaj jakiegoś porostu lub mchu, który porasta brzegi rzeki, więc próbowałam dokładnie znaleźć co to jest. Nie znalazłam nic, ale za to od zaufanego informatora, którego serdecznie pozdrawiam, dowiedziałam się, że tam miały być "Jego stopy". Osobiście ta wpadka mnie śmieszy i bardzo się cieszę, że w wydaniu III została skorygowana. Również w kwestii językowej chciałam się odnieść do kreowania iluzji języka młodzieżowego. O ile w filmach by wywołać wrażenie na odbiorcy, że mimo, że słyszy angielski, to postacie faktycznie rozmawiają po włosku, wystarczy wpleść w dialogi kilka arrivederci, volare via i innych typowo włoskich wyrazów. Jednak w książkach daną stylizację się stosuje praktycznie do każdego dialogu, a w tej powieści pojawiło się po raz "zejdź z niej", "objechać", "dziarki" i "w porzo", co nie tworzy nic, tylko dezorientuje odbiorcę. To tak jakby w Chłopach wziąć wszystkie dialogi, pozbawić je gwary i dwa razy w jakieś miejsce wrzucić "ino".
Jeśli chodzi o sam warsztat pisarski, to kwestie, o których chcę wspomnieć to nie są do końca błędy, ale cechy słabego warsztatu. Mianowicie pisarze, którzy najlepiej stymulują wyobraźnie odbiorcy najczęściej nie używają dokładnych opisu wyglądu postaci brzmiącego "wzrost, kolor włosów, oczu, postura", ale robią to za pomocą porównań lub innych środków stylistycznych. W przypadku naszej autorki, już na pierwszych dwóch stronach dostajemy opis wyglądu Tris, jej matki oraz brata. Niestety, to nie są bogate stylistycznie zdania tylko "Odbicie pokazuje wąską twarz, duże okrągłe oczy i długi cienki nos - wyglądam jak mała dziewczynka". Można by to napisać ładniej np. Odbicie ukazuje twarz, na której widok zastanawiam się dlaczego nauczycielki w szkole nie pytają czy się nie zgubiłam i czy nie pomóc mi wrócić do mojej podstawówki". Czy lepiej czy gorzej możecie sami ocenić. Również podczas całej powieści pojawiają się różne równoważniki zdań mające pełnić funkcje opisów np. "Ładna", "Przystojny." Według mnie, jeśli autorka nie chciała opisywać wyglądu danej osoby, to te określenia również mogła sobie darować.
W ramach takiego bonusu, skoro jesteśmy przy tematach językowych chciałam jeszcze poruszyć kwestię maksym, które pojawiają się w powieści. Najbardziej charakterystyczną z nich jest "Frakcja ponad krwią". To hasło kojarzy mi się, z sektami, ponieważ osoby, które dołączyły do tego typu społeczności, są zobowiązane do porzucenia relacji ze swoją rodziną i "trzymanie się" tylko ze współwyznawcami. Ponieważ Tris pochodzi z Altruizmu, pojawiła się złota myśl jej ojca: "Ludzki rozum może usprawiedliwić każde zło; dlatego jest takie ważne, że nie polegamy na nim". Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem, ponieważ to nie rozum każe ludziom być egoistami, ale nasze naturalne przystosowanie do przeżycia. Człowiek jak każdy organizm na tej planecie, pragnie przekazać swoje geny potomstwu, więc będzie dążyć do zaspokajania przede wszystkim własnych potrzeb. Ostatnią maksymą, która mnie trochę zdenerwowała są słowa Erica, a mianowicie: "Jeśli naprawdę jesteś jedną z nas, nie przejmujesz się, że może ci się nie udać. A jeśli się przejmujesz, to jesteś tchórzem". Stres jest nierozłączną częścią życia w XXI wieku, więc to naturalne, że się przejmujemy rzeczami, na których nam zależy. Samo martwienie się o ile nie przeradza się w chorobliwy stres, działa motywująco do działania, więc nazywanie tego tchórzostwem, jest przez autorkę bardzo nie na miejscu.
"Niezgodna" to powieść młodzieżowa z naciskiem na słowo młodzieżowy, ponieważ szacowany wiek odbiorcy to właśnie wiek dojrzewania, kiedy takie książki czyta się dla romansu i samej akcji oraz bez wymagania od niej jako bestsellera wartości, merytoryki albo kunsztu pisarskiego. Jest to proste czytadło, które ma zapewniać rozrywki i usypiać czujność czytelnika, żeby nie zorientował się, jak wiele nieścisłości ma w sobie kreacja Veronici Roth.
CZYTASZ
Analiza "Niezgodna"
Non-FictionEksperymentalna analiza powieści Veronici Roth pt. "Niezgodna". Całość jest tylko moją subiektywną opinią.