Część I: Czerwiec, Rozdział 1 - Dzień, w którym umarł Albin

763 79 213
                                    

Część I: Czerwiec

Nie szukajcie łodzi co płynie po jeziorze

Nie wypatrujcie w ciemności jej żagli purpurowych

Nie pytajcie o ludzi na niej płynących, bo nikt nie odpowie

— Łódka

Ängelsberg nie miało dla Ludviga tajemnic. Tej późnej wiosny często się tutaj bawił — czasami z Annelie, przeważnie właśnie z nią, a niekiedy całkiem sam. Rzecz jasna, przez niecały tydzień nie zdołał przemierzyć całego miasteczka, ale bez problemu potrafił przedrzeć się przez gąszcz i odnaleźć drogę do Varpan. Wyszedł na drewniany mostek, gdzie Ramstigen przecinało jeden z pozbawionych nazw strumyków, które wypływały z kanałów Ängelsberg i nieco dalej łączyły się z wodami Varpan. Pod tym mostem ostatnio bawili się z Annelie, za co złajała ich ciotka, ale Ludvig nic sobie z tego nie robił. Poziom wody w tym miejscu nie przekraczał teraz trzech stóp.

Spojrzał przed siebie. Samochody jechały w stronę Centrumleden długim szeregiem, niknącym za szczytem Västerbron. Wszystkie, pomimo jasnego dnia miały włączone światła. Ludde skulił się jeszcze bardziej pod mostem i przez chwilę wyobrażał sobie, że jest dorosły. Miał rodzinę i wypasiony wóz, a w radiu właśnie debiutował David Bowie z Young Americans. Ludde stłumił uśmiech. Przez chwilę czuł się jak u schyłku jakiegoś taniego romansidła i natychmiast wyzbył się tych myśli. W końcu był chłopcem i nic takiego nie mogło go interesować.

— Szukam! — Piskliwy głos Annelie był jak cała masa maleńkich szpilek, wbijanych w jego bębenki. Obejrzał się przez ramię i chwyciwszy się metalowych haków pod mostkiem, podciągnął się, a potem nadal kurczowo trzymając się prętów, wyciągnął przed siebie nogi i przykucnął na płyciźnie. Pasy kanału przepływały nieopodal pomiędzy betonowymi brzegami jak oleisty jedwab i Ludde był nieomal pewien, że woda mocząca nogawki jego spodni to w rzeczywistości szlam z toalet pobliskich domów. Starał się nie myśleć o pajęczynach i smrodzie butwiejącego drewna, panującego tu, na dole. Odór rozkładu kojarzył mu się ze śmiercią — taką, która nocą wyłania się z mroku jego najgorszych koszmarów, i kiedy tylko on zamyka oczy, ta niespiesznie sunie ku niemu i czai się w ciemnościach. Kto wie, być może właśnie taki upiór, czy też wytwór dziecięcej wyobraźni rozpoczął koszmar, który nie miał się zakończyć przez całe lato 1975 roku. Ludde nie wiedział, czy potwory są prawdziwe, nie wiedział też, czy były w stanie zrobić mu krzywdę, ale w tym momencie wierzył — tak jak wierzył, że wraz z końcem sierpnia na dobre opuści Ängelsberg. Mroczne myśli w jego głowie narodziły się z dziecięcego przeświadczenia, że w Ängelsberg mogło zdarzyć się wszystko. Czuł to. Czuł jak maleńkie włoski unoszą się na jego karku, kiedy spróchniałe deski mostku z trzaskiem wybrzuszyły się ku dołowi. Potwór po niego idzie... On tu jest!

Pomiędzy szczelinami prześwitywało słońce i wtem, Ludde usłyszał tuptanie żółtych bucików Annelie i aż się wzdrygnął — jak zawsze, jego wysiłek okazał się opłacalny. Czuł się jak ohydny troll z baśni i poczuł nieodpartą chęć wyrecytowania: Kto tam tupta, tuptając po mym mostku? Ale chwilę potem, zdał sobie sprawę, że ma już całe dwanaście lat; Trzy Koziołki to już od dawna zakurzony wolumin z przeszłości, a on, Ludvig, jest już niemal dorosłym mężczyzną. Był dosyć wysoki, jak na swój wiek, a to wystarczyło, aby mylono go z szóstoklasistami. Może gdyby nie fakt, że wszystkie nauczycielki z Kungsholmens Grundskola go znały, zdołałby wślizgnąć się do stołówki w porę lunchu siódmo albo nawet i ósmoklasistów. Ta myśl była kusząca, ale Ludvig nigdy nie zaryzykowałby kłamstwem.

Dłonie zaczynały go już boleć, dlatego kiedy tylko stwierdził, że Annelie jest poza zasięgiem wzroku, wolno i ostrożnie z powrotem podciągnął się do góry.

Piekło ObiecaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz