Szept w nocy

403 38 4
                                    

      Wanda wpatrywała się w ciemność rozszerzonymi oczami. Wyczekiwała. Wstrzymywała oddech, żeby nie spłoszyć. Przyjdzie. Zaraz przyjdzie. Obiecał. Dostrzegała cienie rzucane przez meble dzięki światłu księżyca, które wpadało przez okno. Jednak... żaden cień nie był nim. Obiecał. Czekała aż do niej wróci. Przecież obiecał... prawda?

      - Prawda, Pietro? - wyszeptała, niemal nie poruszając wargami.

      Ani jeden cień się nie poruszył. Ani jeden nie pobudził jej wyobraźni. Ani jeden nie był jej martwym bratem.

      - Pietro? - spróbowała zawołać go ponownie.

      Jej oczy wypełniły się łzami... które powoli potoczyły się po policzkach, oznaczając je podłużnymi, błyszczącymi śladami. Siedziała nieruchomo, wręcz sztywno, na łóżku ze złączonymi w kostkach nogami. Coś się poruszyło w półmroku... natychmiast skierowała tam wzrok, wciągnęła gwałtownie powietrze... wyciągnęła przed siebie rękę, chcąc dotknąć wyobrażenie, które było jej bratem.

      - Pietro? - szepnęła, jej wargi drżały.

      Czuła, że jeśli nie zdąży go dotknąć... on zniknie. Nie, proszę... musiał zostać. Przynajmniej jeden raz... przynajmniej... I wtedy poczuła na dłoni dotyk, ciepłe palce zacisnęły się... ale to nie był jej ukochany...

      (obiecał)

      ...brat. Ta dłoń była drobna, kobieca. Wszędzie by rozpoznała ten dotyk, to ciepło, które natychmiast rozlało się w jej udręczonej duszy. To oczyszczenie, uczucie, które ją ratowało... wyrywało z otchłani. Kiedy była sama, cierpiała... lecz gdy ona się zjawiała, rozpacz odchodziła. Przychodziła wiara w to, że będzie lepiej... uczucie, że już jest lepiej.

      - Nat...

      Czarna Wdowa była bezszelestna kiedy tylko chciała. Mogła dyskretnie sprawdzać, co dzieje się z Maximoff tak, żeby ona tego nie spostrzegła. Nigdy się nie narzucała. Nie naruszała jej prywatności, ale zawsze była w pobliżu. Zawsze czuwała. Zawsze kochała.

      - Znów go wołałaś, Wandziu? - usiadła obok i objęła dziewczynę, pogładziła po plecach, wyczuła jej drżenie.

      - Ale... obiecał mi...

     Natasha ujęła jej twarz i obróciła ku sobie. Serce ścisnęło jej się na widok śladów łez błyszczących w księżycowym świetle z okna. Wytarła je bardzo ostrożnie, jakby od dokładności tego gestu zależało to, czy ukoi Wandzię. Swoją miłość. Przytuliła swój policzek do jej policzka. Usłyszała jej cichy, dziewczęcy... wręcz szokująco dziecinny... szloch. Wiedziała, że Wanda potrafiła mieć załamania. Zwłaszcza w nocy. Jednak każdy tego wyraz był dla niej nie do zniesienia. Chciała ją ocalić. Od cierpienia. Od koszmarów. I zrobi to. Dla niej, dla swojej Wandzi. Wiedziała o tym.

      - Już dobrze, jestem przy tobie. Pomogę ci. Nigdy nie odejdę.

      Tuliła swoją płaczącą miłość i czuła jak z każdą chwilą jej rozpacz słabnie... jak zastępuje ją ich uczucie i zaufanie. Była wobec niej dyskretna. Delikatnie... i jednocześnie stanowczo... ją przytulała i przyjmowała z ulgą to, jak Wanda oddaje uścisk. Wiedziała, że jest jej to potrzebne. Jednak... nie wykraczała poza takie gesty. Pomimo tego, że wiedziała... że Wandzia ją kocha. Dawała jej czas, czekała cierpliwie aż będzie gotowa na więcej. Ona sama już była... ale czekała. Czekała na pierwszy pocałunek, na pierwszą wspólną noc. Była cierpliwa. Wyrozumiała. Czekała, lecz nie nalegała. Wszystko rozumiała. Jej Wandzia to delikatna, krucha istotka. I właśnie za to ją kochała. Chciała z nią być także w cielesny sposób... ale tylko wtedy, gdy ona będzie już gotowa. Bardzo ją kochała. Naprawdę bardzo. Jeśli będzie trzeba, będzie czekać przez całe życie.

      - Nat... kocham cię, wiesz?

      - Wiem. Ja ciebie też, Wandziu.

      - Ratujesz mnie, wiesz?

      - Tak. Zawsze cię uratuję.

      Te pytania... brzmiały, jakby zadawało je dziecko. Skrzywdzone, cierpiące dziecko. Zrobiło jej się tak strasznie smutno... dlaczego kobieta, którą kochała musiała przez to wszystko przechodzić? Dlaczego musiała doświadczać takiego bólu? Dlaczego jej Wandzia...? Myśli się urwały, bo zdała sobie sprawę, że Maximoff jest już całkowicie spokojna.

      Oddech Wandy się wyciszył. Wtulała się w ciepłe ciało Natashy, czując tylko jak bardzo ją kocha. Już nie bolało. Mogła oddychać. Mogła kochać. Mogła przestać się bać. Nat była taka cudowna. I była z nią. Poczuła, że teraz może być już tylko lepiej. Dzięki niej. Dzięki jednej, cudownej osobie, którą teraz tuliła... i która nauczyła ją na powrót kochać, odganiała koszmary. Wiedziała, że Nat nie pozwoli im wrócić. Ochroni ją.


     





Scarletwidow: Setki drobnych gestówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz