Popiół po bitwie

330 32 22
                                    

      Wpatrywała się w zobrazowany widok szczęścia, które pozostało na fotografii uchwyconej przez Steve'a. Dwie zakochane kobiety, roześmiane, stulone, objęte w poczuciu bezpieczeństwa. Zapisało się jej to w pamięci tak dokładnie... wciąż miała wrażenie, że słyszy śmiech swojej ukochanej Wandzi. Przesuwała opuszkami po jej drobnej, lekko przysłonionej przez włosy, twarzy na zdjęciu.

      Pstryk!

      Charakterystyczny dźwięk aparatu. Pamiętała jak wybrzmiał, kiedy Steve zrobił im tę fotografię. Pamiętała... śmiech ukochanej i szczęście, które dzieliły. Dotknęła palcami jej włosów, lecz nie wyczuła ich miękkości, a jedynie gładką powierzchnię zdjęcia. Zapatrzyła się w jej radosną, piękną twarz.

      Pstryk!

      Pstryknięcie palców. Jeden gest. Tyle wystarczyło, by odebrać jej całe poczucie szczęścia, jakie zyskała w życiu. Tyle wystarczyło, by straciła wszystko. Już nie miała, o kogo walczyć. Nie miała kogo kochać. Utraciła Wandzię. Zawiodła jej zaufanie, jej uczucie... złamała obietnicę, którą kazała złożyć im obu. Czuła, że oczy są wilgotne od łez, lecz jeszcze nie pozwoliła im popłynąć. Nie wiedziała, czy wolno jej płakać.

      Pstryk!

      Jeden... gest... który odebrał jej wszystko. Odetchnęła głębiej, czując, że przegrywa walkę z nadchodzącą rozpaczą. Tylu ludzi... i jej piękna Wandzia... tylu ludzi zginęło... nie, nieprawda, zostali zamordowani. Thanos. On jeden wystarczył. Zabił. Unicestwił. Odebrał. Tylu ludzi... tak wielu... zbyt wielu o każdą osobę, którą ktoś kochał. Za dużo bólu i straty. Za dużo o Wandzię. Za dużo o Bucky'ego. Za dużo o Sama. Za dużo o każdego, kogo zabrakło. Tak ich wielu... i oni wszyscy przepadli, umarli... zniknęli... rozpadli się, jakby nigdy nie istnieli, a ich popioły rozwiał wiatr. Popiół rozproszony po przegranej bitwie. Tyle z nich pozostało. I jednocześnie nie pozostało nic.

      (Przyrzekam, że dla ciebie przeżyję, Nat)

      Obietnica ukochanej... dlaczego nie pomogła jej dotrzymać danego słowa? Dlaczego zawiodła swoją Wandzię? Nie uratowała jej, pozwoliła jej przepaść... powinna była potrafić ją ocalić... Poczuła jak pierwsze łzy spływają jej po policzkach, już nie próbowała z nimi walczyć, nie miała sił. Tak bardzo bolało, nie chciała jej stracić, nie mogła... potrzebowała jej śmiechu, jej ciepła. Nawet nigdy jej nie pocałowała. Nie poczuła jej bliskości w zbliżeniu cielesnym. Nie pozwoliła na to, gdy miały ostatnią szansę. Odebrała im tę możliwość. Wierzyła, że się uda, że wszystko pokonają. Myliła się, zawiodła i teraz musiała dźwigać ciężar, który sama na siebie zarzuciła.

      (Jesteś moją miłością. Moim życiem.)

      Kolejne wspomnienie słów Wandzi wyrwało z niej cichy szloch. Łzy płynęły swobodnie, jakby tak miało być już zawsze. Była życiem ukochanej... a jednak pozwoliła jej umrzeć. Nie ocaliła jej. Jak mogła nie dokonać tego swoją miłością? Jak mogła pozwolić jej przepaść? Pozwolić jej rozwiać się na wietrze? Jak mogła? Kim była, by nie potrafić się nią zaopiekować? Uratować? Nie zasługiwała na nią, zawiodła i nie mogła jej nawet przeprosić. Poprosić o wybaczenie. Straciła ją. Taki był koniec ich miłości. Była za słaba, by móc ją uratować.

      Ucałowała fotografię tak, by swoimi wargami jak najbardziej musnąć papierowe usta Wandzi. Ich pierwszy pocałunek. I ostatni. Tak bardzo żałowała, że nie pozwoliła im na to, gdy obie tego chciały, gdy Wanda była wobec niej taka otwarta, gdy mogły naprawdę tego zaznać. Za późno. Teraz na wszystko było za późno. Straciła ją, nigdy jej nie dotknie, już nie przytuli, nie pocieszy. Mimo tego, że obiecała. Złamała nie tylko własne przyrzeczenie, ale także to, które złożyła ukochana. Zawiodła ją po raz pierwszy. I tyle wystarczyło, by straciła wszystko. Koniec Wandzi. Koniec miłości. Już nie uratuje tego, co pozostało, ponieważ nie pozostało nic. Nie istniała bez ukochanej. Czy była pusta? Czy ta strata pozbawiła ją duszy?

      Płakała nieprzerwanie, lecz cicho, jakby jej rozpacz należała tylko do niej, jakby już na zawsze miała pozostać samotna i nieszczęśliwa. Nikt nie mógł jej ocalić. Jej ocalenie nie żyło. Wandzia nie żyła. Przepadła. Nawet nie zdążyła jej pożegnać, spojrzeć na nią po raz ostatni i szepnąć, że kocha. Umarła samotnie, mimo że walczyły w tej samej bitwie. Gdyby wiedziała, gdyby zdążyła podbiec, ostatni raz uścisnąć jej dłoń... nie zdołała. Za późno.

      Wandziu... Wandziu... wiedziała, że ukochana nie zareaguje na jej wołane, na rozpaczliwą prośbę. Nie żyła. Przestała istnieć i zostawiła za sobą ból. Nie mogła znieść jej straty, nie potrafiła pogodzić się z okrutną wiedzą, że jej słodka Wandzia cierpiała, umierając. Dlaczego musiała cierpieć zanim odeszła? Dlaczego umarła samotnie, gdy na polu bitwy byli wszyscy? Gdy ona tam była? Dlaczego jej nie znalazła, nie dała ukojenia, nie ucałowała ten jeden, ostatni raz? Dlaczego pozwoliła jej tak boleśnie odejść? Dlaczego?

      Tak bardzo było jej żal... tyle czekały na bliskość fizyczną, na pocałunki. Na to aż będą mogły dzielić ze sobą wszystko także cieleśnie. Tyle czekały... i kiedy już prawie to spełniły, ona sama sprawiła, że uwierzyły, że mają jeszcze czas. Nie miały. Odebrała im piękno fizycznej miłości. Już nigdy nie pozna smaku warg ukochanej, smaku jej ciała... i skrzywdziła ją, zabierając jej siebie, gdy po raz pierwszy mogły siebie zasmakować. Utraciły to bezpowrotnie przez jej naiwną wiarę, że ich miłość pokona wszystko.

      Zostały jej wspomnienia, Boże, to wszystko co jej pozostało. Śmiech Wandzi, jej dotyk, delikatne dłonie, czułość... tyle wspomnień... tylko nimi mogła teraz żyć. Dzieliły tyle pięknych gestów zrodzonych z uczucia, tyle pięknych chwil... tak bardzo tęskniła... wiedziała, że nigdy nie zapomni. Pamiętała jej szczupłą talię, miękkość włosów, obejmujące ją ręce... dotyk jej palców na policzkach, ulotne wrażenie bliskości. Przytuliła do serca fotografię, na której obie były szczęśliwe. Tyle jej pozostało. Wspomnienia. Setki drobnych gestów.


Scarletwidow: Setki drobnych gestówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz